poniedziałek, 28 stycznia 2013

słoneczna cytrynka

Śnieg na szczęście już stopniał i zrobiło się cieplej. Chodzenie cały dzień w mokrych butach i spodniach jest żadną przyjemnością. Kupowanie kwiatów w śniegu wydaje się dziwne, a jak wiadomo każda ilość śniegu w Londynie jest klęską żywiołową. Teraz wymówek na "nie chce mi się iść do pracy" jest mniej i nie chce się jeszcze bardziej. Poprawiam sobie więc humor słonecznym, żółtym swetrem i żółtymi rajstopami, spódnicą, wysokimi obcasami i cytrynową tartą.

tarta cytrynowa*
2 cytryny
3 jajka
120 g masła
4 kopiaste łyżki mąki psennej
2  kopiaste łyżki mąki ziemniaczanej/kukurydzianej
ok. 100 g cukru

Trochę ponad połowę (ok 80 g) masła pokroić na drobną kosteczkę i zagnieść z przesianymi mąkami (odłożyć 1/2 łyżki mąki pszennej) żółtkiem (odłożyć białko) , łyżką cukru i odrobiną skórki cytrynowej. Wylepić formę (u mnie keksówka i i jedna tartaletka) wstawić do lodówki. Cytryny mocno naciskając przeturlać po blacie, zetrzeć skórkę i wycisnąć sok do rondelka, dorzucić resztę masła i 1/2 łyżki mąki, wymieszać i podgrzać. W jednym jajku z grubsza oddzielić żółtko od białka (tak żeby 1/2 białka odłożyć, a żółtko z resztą wrzucić do miseczki i) wymieszać z pozostałym jajkiem i ok 40 g cukru (50 lub więcej jeśli wolimy krem cytrynowy słodki nie kwaśny) na w miarę jednolitą masę, wlać połowę gorącego soku z cytryny, wymieszać, przelać do rondelka z resztą gorącego soku i podgrzewać cały czas mieszając aż zgęstnieje. Nagrzać piekarnik na 180*C podpiec ciasto na złoto (ok 10 min, najlepiej z papierem i fasolą lub kulkami do pieczenia na wierzchu), rozsmarować krem cytrynowy w wystudzonym , podpieczonym cieście1 1/2 odłożonego białka ubić z resztą cukru (ok 50 g) na sztywną pianę, którą rozsmarować na wierzchu (można zrobić ładne wzorki). Wstawić całość do piekarnika na 10-15 minut aż piana na wierzchu będzie lekko złota.  








*przepis znalazłam na kombajnie, zmniejszyłam proporcje o ok 1/3 i ilość cukru (bo chciałam krem kwaśny)

sobota, 19 stycznia 2013

zima?

Minął pierwszy tydzień mojej nowej pracy. Nie ma co ukrywać, nie jest to praca spełniająca moje ambicje czy sprawiająca mi wielką przyjemność, ale ma też swoje plusy. Możliwość robienia dobrej jakości zdjęć nie jest niestety jednym z nich. Co da się zobaczyć na poniższych migawkach. Chciałam je jednak pokazać, bo śnieg w Londynie to niemal rarytas (tylko czemu muszę popylać pół dnia po ulicach jak pada ?) właściwie to niemal katastrofa, ale za to jaka piękna katastrofa! Bardzo podobały mi się też oszronione pajęczyny (ostatnie zdjęcie, niestety słabej jakości, robione z fleszem). Na początku byłam przekonana, że to pozostałości po dekoracjach na Halloween i zastanawiałam się czego użyli, że te pajęczyny wyglądają tak naturalnie. Super efekt! Z tym że jak się okazuje uzyskała go Matka Natura, a nie ludzie  




środa, 16 stycznia 2013

sleep deprived

Wczoraj o godzinie 5 rano sąsiad urządził nam przyjęcie niespodziankę z udziałem straży pożarnej. Obudziło nas wycie alarmu przeciwpożarowego na korytarzu (ku mojemu zdziwieniu M. nie potrafi określić źródła dźwięku). Cokolwiek nieprzytomni i rozmemłani zaczęliśmy się zastanawiać co i dlaczego  i czy naprawdę musimy wychodzić z ciepłego łóżka ... Dopiero po wyjrzeniu na korytarz celem sprawdzenia co robią sąsiedzi okazało się, że jest na nim pełno dymu i że należy szybko coś na siebie wrzucić i się ewakuować.
Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że było to pouczające doświadczenie. Oboje z M. nosimy dokumenty w kurtkach, M. zabrał ze sobą jeszcze kartę, a ja torebkę (dodatkowa porcja dokumentów + para butów na zmianę), więc  w razie gdyby co, to najważniejsze się uratowało.Wiem także już jak wyglądają wszyscy moi sąsiedzi no a z innych plusów: było dużo dymu, zero ognia i na kilku godzinach snu i wietrzeniu straty się skończyły. Oczywiście sąsiad sprawca zamieszania jako jedyny nie chciał się ewakuować i dopóki nie przyszli strażacy utrzymywał, że to nie od niego.
Dobrze mieć alarm przeciwpożarowy w domu.

sleep deprived - niewyspany, zmęczony

niedziela, 13 stycznia 2013

London Ice Sculpting Festival

W Londynie zrobiło się nagle znacznie zimniej. Może pogoda postanowiła być przychylna organizatorom London Ice Sculpting Festival ?
Na szczęście 2 swetry, cienki polar i kurtka okazały się wystarczającą izolacją i bez szczękania zębami obejrzałam rzeźby i proces ich tworzenia.
Było też kilka atrakcji: Lodowe szachy (niestety okazało się że są tylko 2 lodowe rzeźby, a gra polega na przesuwaniu plastikowych pionków po lodowej szachownicy), Ściana z Lodu, na której można było spróbować zostawić swój ślad, a także Snow Pit zawierający ścinki z rzeźb w postaci brudnawego śniegu, który najwyraźniej był dużą atrakcją dla dzieci (no ale czemu się dziwić? Ostatnio znajomi M. nie chcieli uwierzyć, że w Polsce śnieg leżący przez miesiąc na ulicach nie jest niczym niezwykłym i byli przekonani, że śnieg na plaży jest zupełnie fizycznie niemożliwy).

















 Można też było skorzystać z Master class i samodzielnie wyrzeźbić małego niedźwiedzia lub pingwina z lodu.

















 Niektórym zawodnikom słońce sprzyjało bardziej niż innym, a tematy rzeźb i techniki też były różne. Mnie bardzo podobała się rzeźba pumy, ale w ten sprawie jako zapalona kociara nie jestem obiektywna.

  Po głębszym namyśle jednak zagłosowaliśmy z M. na tego pana (reprezentant Anglii) i jego rzeźbę. Byliśmy pod wielkim wrażeniem, ponieważ te ścianki grubości mojego palca wycinał i wygładzał przy pomocy piły mechanicznej (sic!), a i ażurowa panorama Canary Wharf była ładna i ciekawa


sobota, 12 stycznia 2013

lekcja na przyszłość

Przez tą stronę trafiłam na ten artykuł. Artystycznym natchnieniem i wizją "mówienia czegoś poprzez jedzenie" się nie zachwyciłam, ale zapragnęłam koniecznie takich kolorowych pancakes. Jak zapragnęłam to poszłam do sklepu i kupiłam barwniki. Wróciłam do domu, znalazłam przepis, zaczęłam wyciągać składniki, a kiedy zamiast proszku do pieczenia wyciągnęłam sodę, coś mnie podkusiło i stwierdziłam "a przecież to wszystko jedno" i zamiast zamienić pudełka użyłam sody. I to był błąd. Otóż nie wszystko jedno. Pancekes z sodą są słone i niesmaczne, a w dodatku soda rozpadając się zmienia odczyn ciasta na bardziej kwaśny, przez co żółty barwnik robi się czerwonawo-różowy. W nie najpiękniejszym odcieniu. Morał z tej bajki taki, że nie należy używać sody gdzie miał być proszek do pieczenia (a przynajmniej nie w każdym przepisie), a także, że ze zmieszania czerwonego i niebieskiego barwnika nie wychodzi tak ładny fioletowy jak z gotowego barwnika.

piątek, 11 stycznia 2013

allelopatia

od kilku miesięcy wszędzie gdzie pytają podaję, że interesuję się allelopatią, fitoremediacją, mikoryzą i ogrodami wertykalnymi. Jakkolwiek o ogrodach wertykalnych już pisałam, to o allelopatii (i pozostałych dwóch) nawet tu nie wspomniałam, co jest o tyle dziwne, że była przecież tematem zarówno mojej pracy inżynierskiej jak i magisterskiej.
Czas błąd naprawić.
Po pierwsze czym jest allelopatia ?
Jest to zjawisko polegające na dodatnim lub ujemnym wpływie jednych roślin (lub mikroorganizmów lub grzybów) na drugie.
W zależności od definicji podaje się lub pomija grzyby i mikroorganizmy, dodaje owady dzieli wpływ na pośredni i bezpośredni, wydzielane substancje na różne grupy i tak dalej. Naukowcy często nie są zgodni co do tego jak szerokie jest to pojęcie, ale całość sprowadza się do tego : Rośliny, mikroorganizmy (bakterie, wirusy, pierwotniaki) oraz grzyby nie mają możliwości ucieczki, czy przemieszczania się. Tam gdzie urosły tam z grubsza są i muszą pozostać. Przeżyć chce każdy, a w tym celu należy w miarę możliwości uczynić otaczające nas środowisko trochę znośniejszym. Allelopatia odpowiada za interakcje z innymi żyjącymi stworzeniami (fitoremedjacja - jest wykorzystaniem roślinnych mechanizmów służących do bronienia się przed przyrodą nieożywioną, ale o tym kiedy indziej). Według definicji, którą ja poważam działa ona "na wszystkich łączach"(w obie strony) czyli roślina - roślina, roślina - mikroorganizmy, roślina - grzyb, a nawet roślina - owad.
Zwykle opiera się na wydzielaniu przez roślinę* związków wpływających na wzrost i rozwój** sąsiadów. Najczęściej (choć nie zawsze) chce ograniczyć ich wzrost zyskując tym samym więcej przestrzeni życiowej dla siebie, dlatego też nazwa : allelon - wzajemny pathos -cierpieć, szkodzić. Taka wersja jest najłatwiejsza do zaobserwowania(zjawisko było obserwowane już od starożytności, ale nazwał je i opisał Hans Molish w 1937 roku), zbadania, zmierzenia i wykorzystania.
Takimi "szkolnymi"*** przykładami allelopatii jest uprawa współrzędna, gdzie cebula rosnąca obok truskawek "odstrasza" ich choroby, albo fakt, że obok margerytek czy orzecha włoskiego nic nie chce rosnąć****, więc kwiatki można sadzić w zachwaszczonych pojemnikach, a liście orzecha dodać do kompostu (tylko jeśli chcemy się chwastów pozbyć). Ciekawostką jest też, że cebule i rośliny czosnkowe posadzone obok róż sprawiają, że te ostatnie silniej pachną.
Z allelopatią wiązane są duże nadzieje. Przede wszystkim marzą nam się niechemiczne, naturalne środki ochrony roślin, zwłaszcza herbicydy (środki chwastobójcze) opracowane na bazie allelozwiązków, które zastąpiłyby pestycydy. Trochę "działa tak jak natura chciała" :D. Okazuje się też, że sporo naszych roślin uprawnych (zwłaszcza tych "odporniejszych") wykazuje zdolności allelopatyczne np. ryż, sorgo czy żyto. Tłumaczy to także wiele zjawisk, które obserwowaliśmy, ale nie byliśmy w stanie podać przyczyny czy zapobiec - myślę tu o uprawach monokulturowych (niżej) o zjawisku roślin (chwastów) inwazyjnych*****. Bo czemu jedne rośliny przeniesione na obcy grunt zamierają i nie chcę się rozwijać, a inne rozwijają się aż za dobrze i wypierają "tubylców" popychając ich na krawędź zagłady ? Z tymi problemami nadal nie umiemy sobie jeszcze poradzić, ale może kiedyś ?
W chwili obecnej allelopatia jest uznawana za jeden z najważniejszych czynników, które wpływają na ilość i jakość plonu, ale też regulują naturalne ekosystemy. Allelopatia tłumaczy czemu tak ważny jest płodozmian (właściwa kolejność roślin uprawianych na danym polu) i czemu monokultury są tak szkodliwe (nagromadzanie się szkodliwych wydzielin, no i jak sadzimy roślinę po raz kolejny to jej choroby i szkodniki już tam są, a do tego dość specyficzne wyjałowienie gleby).

Co jeszcze ? Wszystkie części roślin wydzielają związki allelopatycznie czynne, ale te w pyłku czy kwiatach są znacznie mniej efektywne niż te wydzielane przez liście czy korzenie. A często najefektywniej działa zostawienie roślin na polu w ramach "resztek pożniwnych" - dobrze działa w ten sposób słonecznik czy gorczyca (tę ostatnią się sadzi a potem przeorywa żeby odkazić glebę). Część związków działa też dopiero po przetworzeniu ich przez inne organizmy (np. bakterie glebowe), albo dopiero w dużym nagromadzeniu.
Co ciekawe wykorzystywaliśmy allelopatię od zarania dziejów nie wiedząc nawet że istnieje. Ten nieszczęsny, niedoceniany płodozmian opiera się przecież właśnie na allelopatii i ziołolecznictwo też. Przecież tych wszystkich związków, którymi leczymy kaszel, pozbywamy się zarazków czy podnosimy odporność rośliny nie produkują na nasz użytek - one same bronią się w ten sposób przed swoimi chorobami, przed innymi roślinami, a nawet przed roślinożercami. A że na nas też te związki działają? Ich pech, nasze szczęście (zwykle).

*donora - może też nim być mikroorganizm, ale ponieważ ta część jest znacznie łatwiejsza do zbadania, lepiej zbadana i łatwiejsza do tłumaczenia to dla uproszczenia przyjmijmy że jest to roślina
**np. może wstrzymywać kiełkowanie nasion zanim ten wzrost nastąpi
*** ja pamiętam że uczono mnie takich rzeczy na biologi jakoś na przełomie podstawówki i gimnazjum
**** to w naszym klimacie - widziałam zdjęcia w Azji orzechy włoskie tworzą piękne lasy z gęstym podszyciem.
***** większość uciążliwych chwastów to rośliny wspomagające się allelopatią P.S. Jeśli coś było niejasne, niedostatecznie wyjaśnione to służę dalszymi wyjaśnieniami

czwartek, 10 stycznia 2013

Barcelona od drugiego końca

Było słów kilka o bardziej"hedonistycznej" części Barcelony, to może teraz memento mori ?
To była ta cześć zwiedzania, która podobała się M. najbardziej, a ja chodziłam z aparatem i robiłam mnóstwo zdjęć. Niedobry M. potem wykasował większość zdjęć z kotkami, które ewidentnie królowały na cmentarzu, swoją obecnością łacząc wszystkie 3 części.
Wielkie, grubaśne ściany z wnękami tworzyły po trochu labirynt i zasłaniały słońce tworząc lekko ponure wrażenie, które jednak nieco psuły jaskrawe, sztuczne kwiaty. Rzędy wnęk tworzyły największą część cmentarza. Bardziej w głębi były jeszcze większe pomniki i kapliczki z rzeźbami - starsze, bardziej ozdobne (ta częśc podobała mi się chyba najbardziej) i w kolejnej części nowsze. W tej najnowszej była właśnie najbardziej robiąca wrażenie rzeźba (ostatnie zdjęcie) "Pocałunek śmierci"
Mi ten cmentarz przypominał lokację z gry Baldur's Gate 2 - może autorzy stąd go właśnie zaczerpnęli?






Łazarz?




środa, 9 stycznia 2013

Barcelona

Jeżeli będziecie kiedyś w Barcelonie, to polecam zwiedzanie, zwłaszcza popołudniowe zacząć od okolic Santa Maria del Mar.
Kościół z zewnątrz nie jest niczym nadzwyczajnym, ale po przejściu przez drzwi ma się wrażenie, że weszło się do innego wymiaru. Zaskakuje ilość przestrzeni, jeszcze odymione ściany (kościół został spalony w czasie wojny domowej w latach 30-tych ubiegłego wieku,nie ma więc zbyt dużej ilości ołtarzy, przesadnie zdobionych ławek czy złoconych rzeźb) zachwyca za to piękną linią gotyckich łuków. Mnie podobały się jeszcze wyraziste, czerwone herby na sklepieniu, ale M. już nie zachwyciły.
Starówka jest w tej okolicy najładniejsza i najbardziej klimatyczna
No i znajdują się tu 2 miejsca, które mnie zachwyciły.

Pierwsze : Creps al Born to bar, w którym podają naprawdę wyśmienite naleśniki, pyszne drinki i obsługa jest sympatyczna (wspomniałam, że ceny jak na starówkę nie są wygórowane?). Wracaliśmy tam 3 razy w ciągu tygodniowego wyjazdu i smakowało mi tam wszystko co zamówiliśmy. Szczególnie polecam naleśniki specjales (są większe i z lepszym wypełnieniem) i napój z wodą i maracują (niestety nie pamiętam jak się nazywa)





Drugim jest sklep o nazwie "Happy pills", w którym sprzedają żelki... w opakowaniach jak na leki. Można nałożyć sobie samemu, lub zakupić gotowy już zestaw. Do tego można wybrać naklejkę na naszą buteleczkę z fajnymi dopiskami (np. składem gdzie wymienione jest 3% sky blue 5 % lemon green itp.)
Jako zagorzała fanka żelek jestem przekonana, że tego typu medykamenty są w stanie wyleczyć każdą depresję. Mają też fajną stronę internetową.

wtorek, 8 stycznia 2013

challenge nr 1 part 3

W dniu wczorajszym częściowo mi się nie chciało, częściowo mi się zapomniało napisać posta, a może zapomniałam, bo mi się nie chciało ? W każdym razie zamierzam zwalić choć część winy na M., który nie napisał ocen (zabrał się za to już po 12). Skoro nie miałam wszystkich materiałów, to jak mogłam pisać posta ?
Przy okazji złamałam zasadę (zasady są po to żeby je łamać) i nie-zasadę. Pierwsze to użyłam 2 razy jednego składnika, drugie - okazuje się, że Maciej mówiąc "obiad" myśli "danie", a wczorajszy obiad składał się z dwóch dań.
Pierwsze czyli zupa z zielonej soczewicy jest lekko tylko zmodyfikowaną wersją tego przepisu. Ode mnie dostała tylko czarooką fasolkę, trochę papryki w proszku i świeże pomidory zamieniłam na puszkowane. Jestem z niej o tyle zadowolona, że smaczna i sycąca nadaje się nie tylko na obiad, ale też na lunch do pracy.

Składniki z wyzwania: soczewica zielona, "czarnooka" fasola, pomidory w puszce
Dodatkowo: marchew
Oceny Macieja:
Wygląd: 4.5 (Zupa w typie grochówki, można byłoby położyć jakieś warzywo na górze celem ozdoby...)
Kreatywność: 5 (Szparagi + jajko w sałatce wydają mi się znacznie bardziej kreatywne niż soczewica + fasola w zupie)
Smak: 7.5 (Naprawdę dobra zupa, trochę lepsza niż wczorajszy obiad, ale znowu nie mam poczucia, że się jakoś specjalnie wybija) 

Zupa z zielonej soczewicy
250 g zielonej soczewicy
1/2 puszki black eyed beans
puszka krojonych pomidorów
4 łyżki oliwy (lub więcej, wg upodobań)
2  małe marchewki
1 cebula pokrojona w kostkę
ząbek czosnku
1 listek laurowy
oregano
sól i pieprz
2 łyżeczki octu z czerwonego wina

Na oliwie przesmażyć czosnek i cebulę (w dużym garnku na zupę). Dodać marchewkę i listek laurowy, chwilę smażyć. Następnie dodać opłukaną soczewicę i zalać 1 l zimnej wody (ja proponuję 3/4). Gotować, aż soczewica zmięknie.
Do miękkiej soczewicy dodać pomidory, fasolę i pozostałe przyprawy. Gotować kolejny kwadrans. Na koniec dodać ocet, wymieszać.

Drugie danie. Czyli sałatka ze szparagami podpatrzona została na Kwestii Smaku. Ale z oryginalnej sałatki zostawiłam tylko szparagi, jajko w koszulce i sałatę. Resztę zastąpiłam wyrazistym sosem serowym (który w moim wykonaniu składał się z dwóch serów i masła, ale podaję wykonanie ze śmietaną/śmietanką, bo tak będzie wyglądał lepiej i nie będzie zastygał).

Składniki z wyzwania: szparagi, sałata, jajka
Dodatkowo: roquefort, żółty ser
Oceny Macieja:
Wygląd: 4.5 Sałatka wyglądała bardzo ładnie ze szparagami i tak dalej przed dodaniem jajka w dziwnym kształcie (jak widać koncepcja jajka w koszulce niespecjalnie przypadła M. do gustu) i polaniem sosem o podejrzanym kolorze
Kreatywność: 7 (Szparagi + jajko w sałatce wydają mi się znacznie bardziej kreatywne niż soczewica + fasola w zupie)
Smak: 8.5 (Najwyraźniej mam słabość do roqueforta, jego połączenie ze szparagami i liśćmi bardzo mi odpowiada, gdyby nie jajko psujące trochę efekt to dałbym 9)

sałatka ze szparagami i jajkiem w koszulce z ostrym serowym sosem
1 jajko na głowę
4-5 szparagów na głowę
mieszanka sałat (2 garści na głowę)
ser roquefort
garść sera cheddar lub mozzarella
1/3 szklanki śmietanki 30% lub 1/2 szklanki 18 lub 12%*

Szparagom obciąć zdrewniałe końce, ugotować w osolonej wodzie. Sałaty opłukać ułożyć na talerzu, śmietanę/śmietankę podgrzać z serami aż utworzą jednolity sos.
Zrobić jajka w koszulkach. Do garnka wlać około 1 litra wody i zagotować dodając 1 - 2 łyżeczki octu winnego lub soku z cytryny (opcjonalnie) oraz szczyptę soli. Ustawić umiarkowany ogień. Do miseczki wbić jajko i delikatnie wylać je do gotującej się wody (wodę wcześniej zamieszać i utworzyć wir). Gotować przez około minutę, wyjąć łyżką cedzakową i ocenić czy całe białko jest już ścięte, żółtko natomiast ma pozostać płynne. Możemy gotować jajka jednocześnie, w jednym garnku.

* śmietanka będzie lepsza, ale wiadomo jest bardziej tłusta no i jak się nie ma to nie trzeba lecieć do sklepu można zastąpić normalną śmietaną
Oceny końcowe:
Ocena: 5 (Dania orbitowały wokół 7, -1 za 2 dania zamiast jednego ostatniego dnia, -1 za 2x roquefort)

Końcowy komentarz: Z perspektywy czasu trochę za wysoko oceniłem curry w stosunku do sałatki z pierwszego dnia, jednak różnica między poszczególnymi daniami była trochę większa. Natomiast zupę oceniłbym dokładnie w środku pomiędzy curry, a sałatkami więc to wyszło dobrze.

festiwal resztek

Challenge się skończył zostawiając mnie ze sporą liczbą małych ilości różnorakich składników (nie zgubiliście się ?). Do szpinaku i szparagów dokupiłam dziś opakowanie truskawek, ser z niebieską pleśnią i trochę śmietanki i na kolację była dziś sałatka. Na jutro mam mix mięsny w sosie musztardowo-pomarańczowym i tylko makaron trzeba dogotować (co dobrze się składa, bo jutro zajęta będę).
Takie resztkowanie jest chyba nawet zabawniejsze od samego wyzwania, bo nie ma sztywnych reguł i generuje mniej stresu.
Większość blogerek byłaby pewnie oburzona jedzeniem truskawek i szparagów poza sezonem, ale mnie odpowiadały truskawki twarde i kwaśne, z lekkim tylko aromatem. A tak poza tym to miałam na nie ochotę i fuk !

sałatka sssst*
(porcja na 2 osoby)
3-4 garście szpinaku
pęczek szparagów (mały)
opakowanie truskawek
100 ml śmietanki (u mnie 22%)
60-70 g sera z niebieską pleśnią

Szparagi ugotować w osolonej wodzie, szpinak ułożyć na talerzach, truskawki pokroić w ćwiartki, śmietankę podgrzać z serem do całkowitego rozpuszczenia sera. Ugotowane szparagi pokroić na kawałki, ułożyć razem z truskawkami na szpinaku polać sosem serowym.

mix mięsny w sosie pomarańczowo-musztardowym
pół piersi z kurczaka
ok 150-200 g wołowiny pokrojonej w drobną kostkę
1 pomarańcza (sok + skórka z połowy)
2 łyżki musztardy z całymi ziarnami gorczycy
marchewka
1/2 cebuli
oliwa z oliwek
gram masala

Cebulę zeszklić na oliwie, dorzucić skórkę pomarańczową, gram masalę. W tym czasie pokroić kurczaka (i ew. wołowinę) dorzucić na patelnię. Wycisnąć sok z pomarańczy, wygrzebać resztki miąższu, dodać oba do podmażanego mięsa. Dusić 5-10 minut. Musztardę wymieszać z filiżanką wody, solą (ew. sosem sojowym) dodać, wymieszać i podgrzewać jeszcze kilka minut.
Proponuję podawać z makaronem, najlepiej świderkami ;)

*sssst - sos serowy, szparagi, szpinak,  truskawki

P.S. zdjęcie mixu dorzucę jutro - jeśli będzie się nadawało

niedziela, 6 stycznia 2013

challenge nr 1 part 2

Z tej części wyzwania nie jestem zbyt zadowolona. Głównie ze względu na pastę curry. Planowałam użyć czerwonej pasty ze względu zarówno na kolor, jak i stopień ostrości (średni). Niestety "w praniu" okazało się, że pasta dostała grzyba i musiałam ją wymienić na zieloną pastę curry innej firmy, która w dziewiczo nietkniętym opakowaniu stała sobie w głębi szafki. Na tej paście zawiodłam się strasznie. Mało ostra, choć zielona powinna być najostrzejszym rodzajem, mało curry i jeszcze w dodatku kolor paskudny. Na trzy razy dodawał jej więcej, w rezultacie zużywając pół słoiczka, zanim byłam ... usatysfakcjonowana, a sos dalej nie był specjalnie ostry.
Dlatego też w przepisie podaję ogólnie, pasta curry - ilość i kolor zależą od upodobań, marki i jakości pasty.

curry z wołowiną i mango
(porcja na 2 osoby)
ok. 300 g wołowiny pokrojonej w paski
1 lub 11/2  mango
2 małe marchewki
1/3 puszki  kukurydzy (duża puszka-340g)
1/2 puszki mleka kokosowego
1/3 szklanki bulionu
1/3 cebuli pokrojonej w drobną kostkę
pasta curry
łyżka oliwy z oliwek 
sól, pieprz, chili  do smaku
można dodać także cukinii, papryki (najlepiej czerwonej lub żółtej) albo fasolki

Cebulę zeszklić na oliwie, pastę z łyżką lub dwiema mleka kokosowego rozgrzać na tej samej patelni. Wrzucić wołowinę i krótko podsmażyć. 1/3 mango drobno pokroić, zmiksować z mlekiem kokosowym i bulionem, zalać mieszanką podsmażoną wołowinę i gotować kilka minut na wolnym ogniu.W tym czasie obrać i pokroić na plasterki marchewki. Wrzucić je wraz z kukurydzą (i mango jeśli jest twarde), dać całości kilka minut, a następnie dorzucić mango (jeśli jest miękkie i dojrzałe) pokrojone w dużą kostkę.
Podawać w miseczkach, z ryżem lub chlebem.

Składniki z wyzwania: mango, kukurydza, wołowina,
Dodatkowo: marchew, mleko kokosowe, pasta curry (M. ją dopisał mimo, że przyprawy mi wolno)(cebula ewidentnie pełniła rolę przyprawową)
Oceny Maćka:
Wygląd: 3 (Brudno-zielona pulpa...)*   
Kreatywność: 6.5 (Dla mnie nowość, ale wg. google curry-mango to częste połączenie)**    
Smak: 7 (Takie szkolne solidne 4+, smaczne, ale nie wybija się dostatecznie na "piątkę")    
Ogółem: 6.5 (Wyraźnie lepszy obiad niż przeciętnie***, ale jak spojrzę tutaj za miesiąc, czy dwa to nie powiem "o, to zrób jeszcze raz")

*trudno się nie zgodzić ... 
** A przecież curry pochodzi z Indii będących również ojczyzną mango, a tu jeszcze jak pokroić mango
***fuk fuk fuk!

sobota, 5 stycznia 2013

challenge nr 1 part 1

Dość spontanicznie zaczęliśmy naszą zabawę - wyzwanie, więc na wymyślenie i zrobienie pierwszego obiadu nie miałam dużo czasu - w brzuchach zaczynało już burczeć. Wybrałam więc stosunkowo najprostszą formę czyli sałatkę (a jeszcze zobaczyłam ten przepis), składniki też stosunkowo proste, no i ... Maciej szpinak najbardziej lubi w formie nieprzetworzonej, a w dodatku uznałam, że to składnik najbardziej "psujny". Od siebie dorzuciłam kurczaka i moją ukochaną blanszowaną cukinię, która sama w sobie jest dość neutralna w smaku i doskonale "przyjmuje" inne smaki. Ni i maliny zamieniłam na syrop malinowy.

Składniki z wyzwania: szpinak, cukinia, roquefort, pierś z kurczaka
Oceny Macieja:
Wygląd: 6.5 (Smacznie wyglądająca sałatka, ale bez fajerwerków)
Kreatywność: 4 (Sałatka z kurczakiem, jakimś serem i słodkim sosem pojawia się na naszym stole dość często)
Smak: 8.5 (Bardzo smakowało mi połączenie słodkiego kurczaka z ostrym smakiem roqueforta)
Ogólna: 7.5 (Nie bardzo oryginalne, moim zdaniem, ale naprawdę dobre. Chętnie bym postawił 8)

sałatka szpinak- roquefort
ok. 100 g sera roquefort
ok. 100 g świeżych liści szpinaku
2 małe lub 1 duża pierś z kurczaka
1 mała cukinia
1/3 szklanki syropu malinowego
2 łyżki stołowe octu balsamicznego
1 łyżka stołowa oliwy z oliwek
pół garści płatków migdałowych
sól, pieprz

Na suchej patelni uprażyć płatki migdałów, odłożyć na później. Pierś z kurczaka podzielić na 2-3 porcje, posolić.  Wymieszać syrop malinowy, ocet, oliwę z oliwek (jeśli syrop mało słodki można dorzucić ze 2 łyżeczki cukru), podgrzać na patelni. Umieścić w tak przygotowanym sosie kurczaka, "obsmażyć" z obu stron. W tym czasie umyć szpinak i cukinię. Zagotować wodę, cukinię pokroić na półplasterki wrzucić do osolonego wrzątku, odstawić aż zrobią się lekko przejrzyste. Wyjąć kurczaka, pokroić na plastry i podgrzewać w sosie, aż znikną "surowe plamy". Szpinak, odsączoną cukinię, pokruszony ser i ciepłe plastry kurczaka (oprószone świeżo mielonym pieprzem) umieścić w misce lub na talerzu, posypać prażonymi  płatkami migdałów i polać resztką sosu.

słówko dnia: spruce - świerk, ale też wymuskany, schludny, a nawet choinkowy

challenge!

Maciej zaproponował zabawę- wyzwanie.
Zasady są proste : On kupuje określoną ilość składników, a ja mam  przygotować z nich określoną ilość obiadów. Składniki mają się nie powtarzać między obiadami, muszę wykorzystać wszystkie...
I to z grubsza tyle.
Z dodatkowych zasad doprecyzowujących wyzwanie to przypraw (zwłaszcza soli), oliwy, czy octu winnego nie uznajemy za składniki, podobnie makaronu czy ryżu (chyba, że mówimy o ryżu arobio, albo jakimś "wypasionym" makaronie) jednak wtedy danie bazujące na ryżu czy makaronie będzie trochę oszustwem. Nie powinno się też dodawać zbyt dużej ilości składników nie umieszczonej w wyzwaniu.

Poszczególne zadania mogą mieć zasady dodatkowe, typu : "trzeba użyć mąki", "offline", albo dostaję mniej składników i określoną sumę pieniędzy, żeby dokupić sobie co uważam za słuszne...

Na chwilę obecną ustaliliśmy 1 wyzwanie na miesiąc, ale M. wymyślił już 2 następne...

Wyzwanie nr 1: 3 obiady
Jajka
Szparagi
Mango
Cukinia
Szpinak (świeży, liście)
Roquefort
Soczewica
Pierś z kurczaka
Wołowina w kawałkach (kostka?)
Kukurydza
Pomidory w puszce
"Czarnooka" fasola
Sałata (mieszanka sałat)

Swoją drogą wyzwaniem było też upchnięcie zakupów w naszej maleńkiej lodówce*...
 Ach, i Maciej będzie oceniał każdą potrawę pod względem wyglądu, smaku i kreatywności, a także całe wyzwanie w skali od 1 do 10 (za nie użycie składników, lub użycie zbyt dużej ilości"pomocniczych" składników - punkty karne)

*szczególnie dumna jestem z patentu z gumką recepturką trzymającą jajka