poniedziałek, 26 sierpnia 2013

tatry w różowej mgle i ranging szarlotek




Tatry naprawdę wyglądają na owiane różową mgłą. Ogromne ilości wierzbownicy porastają Halę Gąsienicową, a nieco wyżej czerwonawe łodygi traw nadają Dolinie Pięciu Stawów różowe zabarwienie.







Ze schronisk w których byliśmy najgorszą szarlotkę podają w Murowańcu (dużo ciasta, mało jabłek), a najlepszą na Hali Ornak (na zdjęciu powyżej; stosunkowo dużo jabłek, a mniej ciasta, lekko kwaskowata i można dostać do niej dodatki)

a tu: ideał piękna przyrody według M.

środa, 14 sierpnia 2013

scrapbook

czyli zeszyt z wycinkami.
Artykuły z gazet, przepisy, zdjęcia, pocztówki, kawałek koronki itp.

Ze względu na notoryczny brak czasu, ostatnimi czasy prowadzenie bloga tak jak to robiłam dotychczas
(nie żeby mi to wychodziło jakoś regularnie i dobrze) nie wchodzi w rachubę.
Dlatego też zamieniam bloga w internetowy odpowiednik scrapbook'a.
Oto mój pierwszy wycinek:

Alan Titchmarsh's Garden Secrets -bardzo fajna seria o najbardziej inspirujących (subiektywna opinia autora) ogrodach Anglii. O tym jak dzisiejsi ogrodnicy się od nich uczą i co zwykły ogrodniczy zjadacz chleba może od nich podpatrzeć do swojego ogrodu.
Bardzo inspirujące.



wtorek, 13 sierpnia 2013

agrestowo-cytrynowy głupiec, na jogurcie

Tak właściwie, to gooseberry fool jest deserem z duszonego agrestu wymieszanego z custardem lub (w wersji "dietetycznej") mieszanką bitej śmietany z jogurtem. W mojej wersji celem zachowania kwaskowatego smaku agrestu jest on wymieszany z jogurtem naturalnym (a przy okazji jest to bardziej dietetyczne) i służy do przełożenia biszkoptu (a to już mniej, ale za to jakie dobre!). Również celem zachowania kwaskowatości agrest dusiłam z minimalną ilością cukru, tak tylko, żeby puścił sok i się nie przypalał oraz wymieszałam lemon curd z jogurtem.

Ciasto jest bardzo orzeźwiające, kwaskowate i "lekkie". Pyszne. Polecam zwłaszcza zdodatkiem skórki cytrynowej do biszkoptu.

mój agrestowo-cytrynowy głupiec, na jogurcie
350 g agrestu
1/2 słoiczka lemon curdu*
2 opakowania (250g) gęstego jogurtu naturalnego
5 jajek
3/4 szklanki cukru +3 łyżki
3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej lub kukurydzianej
opcjonalnie: świeżo starta skórka cytrynowa

Białka oddzielić od żółtek, ubić na sztywną pianę. Pod koniec ubijania stopniowo dodawać cukier, dalej ubijając. Dodawać po kolei żółtka, nadal ubijając. Mąki wymieszać, przesiać i delikatnie wmieszać do ciasta (ja to robię na bardzo wolnych obrotach miksera).
Tortownicę o średnicy 20 - 22 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć ciasto (można wmieszać skórkę cytrynową - polecam). Piec w temperaturze 160 - 170ºC około 30 - 40 minut (lub dłużej, do tzw. suchego patyczka).
Gorące ciasto wyjąć z piekarnika, z wysokości około 60 cm opuścić je (w formie) na podłogę. Odstawić do uchylonego piekarnika do ostygnięcia. Całkowicie wystudzić. Przekroić na 3 - 4 blaty.
Agrest umyć odszypułkować, włożyć do garnuszka, zasypać 3 łyżkami cukru i wstawić na mały ogień. Dusić pod przykryciemaż zrobi się miękki, ale nie rozpadający się. Wystudzić.
Kiedy już wszystko wystygnie wymieszać agrest z 1 1/2 opakowania jogurtu. Z pozostałym jogurtem wymieszać 3-4 duże łyżki lemon curda. Obiema masami przełożyć biszkopt.
*u mnie tym razem kupny, ale można zrobić

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

tama na Amstelu cz. 2


Jak na miasto, którego nazwa i istnienie pochodzą od tamy Amsterdam jakoś nie chce postawić tamy pewnym zachowaniom.
Może moje wrażenie wynika z tego, że mieliśmy nieszczęście trafić do stolicy Holandii akurat w czasie parady równości ...
Ale wrażenie jest takie: Ładne, miłe miasteczko wypełnione all wrong kinds of crowds.
Czyli co mi się w Amsterdamie nie podobało:
1. wszechobecne rowery
a właściwe to rowerzyści, zachowujący się jak święte krowy i święcie oburzeni, że nie mogą przejechać w pełnym pędzie wąską uliczką na środku starówki, bo pieszy ośmielają się iść i nie uskakują wystarczająco szybko !
2. wszechobecne demonstrowanie swojego poparcia dla homoseksualistów lub homoseksualizmu.
Może i jestem moherem (mimo, że do kościoła akurat nie chodzę), ale uważam, że to co się dzieje w sypialni powinno w sypialni zostać. A nie, że wszyscy demonstracyjnie obnoszą się z tym po ulicy (i zostawiają przy tym niezły syf). A tak poza tym, biedne tęcze i jednorożce
3. dzielnica czerwonych latarni
Tyle się o niej czyta, taka sławna. A tak bardzo się na niej zawiodłam. To co się tam odbywa jest po prostu niesmaczne i uwłaczające zarówno godności sprzedającego jak i kupującego (choć najwyraźniej jestem w tym poglądzie raczej odosobniona skoro te dwie grupy istnieją). Czytając wyobraziłam sobie coś z dużo większą klasą. Nawet żałowałam, że (jak podają przewodniki) zdjęć nie można robić, ale będąc na miejscu zmieniłam zdanie. Zdecydowanie nie chciałabym tam robić zdjęć
4. Zadęcie
Przejawiające się choćby na wystawach w muzeum. DNA miasta: Czy toleranacja jest wpisana w DNA Amsterdamu ?
Dla mnie oczywiste jest, że autorzy wystawy nie mają pojęcia co to jest DNA. Zwłaszcza, że tolerancja ich przodków nie sięgała daleko, choćby w religii

niedziela, 11 sierpnia 2013

tama na Amstelu cz.1

Co do wyjazdu do Amsterdamu mam mocno mieszane uczucia. Ale uznałam, że najpierw warto skupić się na pozytywach, tym co mi się podobało.

1. kanałki i perspektywa z jaką pozwalają spojrzeć na miasto


2. wszechobecne rowery



3. kościoły

 Te dwa pierwsze są takie optymistyczne. Ten neogotycki jest tak optymistyczny i kolorowy, że nadawałby się na misję, a ten śliwkowo-różowy to perełka, ciekawostka. Kościół ukryty w domu mieszkalnym (był moment kiedy katolicyzmu nie można było wyznawać publicznie w Holandii)






"Our Lord in the Attic" (tak się nazywa muzeum mieszczące się obecnie w tym kościele) powstawał 2 lata na ostatnich 3 piętrach 3 kamienic połączonych ze sobą.Trzeba było wyburzyć także ściany konstrukcyjne, więc był ciekawym inżynieryjnie przedsięwzięciem (a powstawał 350 lat temu) i mimo ograniczonej przestrzeni zawiera 150 miejsc siedzących i  wszystko, co potrzebne normalnemu kościołowi (kapliczka Matki Boskiej, konfesjonał i "zakrystia" ukryte są w klatce schodowej za ołtarzem)




4.śmiesznie krzywe kamieniczki i domki na wodzie
 gdzieś wyczytałam, że kamieniczki ze względu na bardzo wąskie fronty (płacono od szerokości frontu, dlatego kamieniczki mają kształt klina) miały/mają bardzo wąskie klatki schodowe, którymi nie dało się wnieść mebli do mieszkania i wciągano je na zewnątrz budynku. Stąd haki na czubku kamieniczek i przekrzywiony kształt coby meble i boki kamieniczek nie obtłukiwały się przy wciąganiu.



czwartek, 8 sierpnia 2013

amstel dam

zdjęcia Hendricka Kerstens'a

niedziela, 4 sierpnia 2013

na szybko czy na szybciej ?

 Polędwica wieprzowa i szparagi - świetne połączenie. W wersji bardziej skomplikowanej (choć nadal szybkiej) z serem z niebieską pleśnią, w wersji szybszej z boczkiem.

Obiad wersja 1*
(2 porcje)
kawałek polędwicy wieprzowej długości dłoni
pęczek szparagów (spory)
ok 50 sera pleśniowego (blue cheese/ blue Danish)
łyżka masła/oleju

Szparagi opłukać, odłamać zdrewniałe końce. Garści szparagów obciąć końcówki i te końcówki zblanszować (wrzucić na 2 min do gotującej się wody), resztę ugotować w osolonej wodzie jak to szparagi. Polędwicę podzielić na 2 kawałki, które rozbić/rozwałkować na cienkie plastry. Delikatnie posolić i popieprzyć. Na każdym plastrze ułożyć kilka zblanszowanych szparagów, dodać pokruszony ser (troszkę) i zawinąć spinając wykałaczką/ami. Przełożyć  na rozgrzaną patelnię(posmarowaną masłem/olejem) smażyć z każdej strony na średnim ogniu 3-5 minut. Podawać z resztą szparagów posypanych resztą pokruszonego sera

Wersja 2
kawałek polędwicy wieprzowej długości dłoni
pęczek szparagów (może być mały)
ok 80 g boczku/bekonu

Boczek, polędwicę i szparagi pociąć na drobne kawałki. Wrzucać, w tej kolejności, na rozgrzaną patelnię (polędwicę jak się z boczku z grubsza wytopi tłuszcz, szparagi, kiedy polędwica jest ścięta). Po dodaniu szparagów  przykryć pokrywką i dusić kilka minut aż będą miękkie. dosolić, dopieprzyć do smaku.

* oryginalny przepis pochodzi z nr 3 Kukbuka i jest na polędwicę wołową. Zakłada marynowanie jej w sosie sojowym z miodem i dodanie jeszcze dymki do środka. Druga wersja jest "resztkówką" po pierwszej