czwartek, 28 lipca 2011

poniedziałek, 25 lipca 2011

dlaczemu?

Co sprawia, że jednych ludzi, opowiadań słuchamy chętniej, a innych wcale chociaż niby podobni? Co sprawia, że dania biedaków lądują na stołach wykwintnych restauracji,a "tracą" rację bytu na stołach tych, którzy dali im początek? I czemu są miejsca, które jednostronnie sprzyjają dobrym, albo złym wspomnieniom ?

makaron typu "pusta lodówka"
250 g suchego makaronu (kokardki, świderki)
4 ząbki czosnku
2 marchewki
kawałek papryki (czerwona/żółta, opcjonalnie)
pół cebuli
2/3 szklanki oliwy z oliwek z czosnkiem i chilli

Makaron ugotować wg przepisu na opakowaniu. W międzyczasie podgrzać na sporej patelni oliwę, dorzucić drobno posiekany czosnek, cebulę. Obrać marchewkę i pokroić w plasterki/półplasterki dorzucić na patelnię. Na koniec pokroić paprykę także wrzucić na patelnię. Dolać ze dwie łyżki wody z gotowania makaronu, makaron odcedzić, wrzucić na patelnię i dokładnie "unurzać" w sosie. Doprawić solą, pieprzem (chilli) i podawać. Porcja na dwa głodomory lub 3 mniejjadków

niedziela, 24 lipca 2011

Chelsea Physic Garden


Jak już wspomniałam, Londyn jest rajem dla ogrodników. W takim miejscu mogłabym mieszkać. Z widokiem, z okna, na najstarszy, londyński ogród botaniczny (1673) i w dodatku ufundowany przez cech aptekarzy, więc zawierający głownie rośliny użytkowe (w sensie ziół, roślin leczniczych, przyprawowych i warzyw).Musiałabym pewnie być znacznie bogatsza, ale wtedy miałabym pewnie kartę stałego wstępu i
chodziła do tutejszej restauracji na niedzielne obiady, zachwycałabym się różą o czarnych owocach, i tą z owocami w kształcie butelek.
I kwiatami w moim ulubionym, tak rzadkim dla nich, kolorze niebieskim.Na ławeczkach w słoneczne dni czytałabym książki.
A może nawet mogłabym tam pracować ? W końcu jestem ogrodnikiem.

Chelsea Physic Garden
Swan Walk
London SW 4HS
strona
a na koniec*:
polędwiczki wieprzowe w sosie cydrowym, z gruszką
(3 porcje)
ok. 0,4 kg polędwicy wieprzowej
0,5 litra cydru
1,5-2 gruszki
0,5 cebuli
1 marchewka
garść suszonych wiśni (opcjonalnie, można zastąpić żurawiną)
kostka rosołowa lub pół szklanki bulionu

Cebulę drobno pokroić, zaszklić. Mięso pokrojone na małe kotleciki rozbić i podsmażyć z obu stron (proponuję wszystko robić na tej samej patelni, więc będzie potrzebna spora). Zalać cydrem wymieszanym z bulionem (lub kostką rosołową rozpuszczoną w odrobinie ciepłej wody).Obrać i pokroić marchewkę i gruszki. Część gruszek pokroić drobniej i dodać od razu do sosu, część odłożyć i dodać na krótko przed podaniem. Dorzucić wiśnie i gotować 15-20 minut na małym ogniu. Doprawić do smaku (sól, pieprz), dodać odłożone gruszki.

*przepis wymyślony by wykorzystać gruszki i cydr, który mi nie zasmakował

czwartek, 21 lipca 2011

Kew - Royal Botanical Garden

Oglądanie zaczęłam od srebrenego medalisty Chelsea Flower Show czyli pokazowego ogrodu złożonego li jedynie z kwiatów użytkowych, z jakżeby inaczej ekologicznym pawilonem w kształcie komórki roślinnej (co zwiastuje trend, że w Kew starają się przybliżyć ludziom/dzieciom* naturę w sposób łatwy i przyjemny).

A potem byłą już przepustka do innego świata, czyli szklarnie.

Ta poniżej to palmiarnia

a to najstarsza część z 1862 roku. Robi wrażenie!






teraz jedna z mniejszych szklarenek czyli Water Lilly Greenhouse z zapierającymi dech w piersiach "talerzami" z liści



ładna mozaika. na koniec już znów większa szklarnia otwarta przez Księżną Dianę, podzielona na sekcje, z których każda reprezentowała inną strefę klimatyczną (mało zdjęć bo aparat był "głodny" i odmówił współpracy)



(te najbardziej kolorowe są mięsożerne)

Do KEW najlepiej dojechać metrem - linia District, stacja Kew Garden, jedna przed Richmond, od stacji jest 400m w linii prostej, spacerkiem

*wiem, że dziecko i człowiek się wzajemnie nie wykluczają, ale to jak z kwadratem - nie każdy prostokąt jest kwadratem, ale każdy kwadrat jest prostokątem, ale je rozróżniamy taki tu rozróżnienie wydało mi się potrzebne

odwiedziny

Wczorajszy dzień był fajny. Najpierw w naszym tymczosowym lokum (umownie zwanym domem) odwiedził nas pewnien czarny przystojniak. Ale nie chciał dać się pogłaskać.

Potem ja pojechałam do Kew (2/3 tego czasu który spędziłam w ogrodach poświęciłam na dojechanie tam i powrót),a po powrocie zdążyłam się właściwie przebrać, pomalować oczy* i już trzeba było lecieć, bo byliśmy umówienie z tatą M., który przyjechał do Londynu na 2 dni. Pół wieczoru dziękowałam, potem, w myślach, że jednak się przebrałam, bo w hotelowej restauracji, której szefem jest Gordon Ramsey wyglądałabym jakbym się z choinki urwała.

Tak tylko troszkę nie wiedziałam jak się zachować (Czemu muszę iść/zamawiać/siadać pierwsza?!- To znaczy wiem, ale w większości miejsc na globie już zrezygnowano z puszczania kobiet przodem i nie jestem do tego przyzwyczajona), ale z wyglądem było ok.

przystawki
Thai-spiced lobster ravioli, lemon grass,
lime and coconut broth
Roasted loin of rabbit and beignet of leg, girolle cream, crushed peas, Sauternes glaze
Sautéed Scottish scallops, cauliflower and almond purée, cider glaze, bacon crumbs

dania głowne
Fricassée of wild sea bass, salmon and tiger prawn, crab stuffed tomato, butter-poached summer vegetables
Fillet of beef Wellington with Parma ham,
smoked potato purée, braised vegetables,

Madeira jus
desery
Cold Valrhona chocolate fondant, salted almond ice cream, roasted apricot
Assiette of peaches, crumble, jelly, sorbet and salad
Cherry mousse, sorbet and salad, roasted apricot, almond Florentine

 

Tak z grubsza przedstawiało się nasze menu (choć po drodze były jeszcze paluszki z sosem szampańskim lub ogórkowym do wyboru, gazpacho z avocadem, chlebek z karmelizowaną cebulą, albo z pieprzem, z masełkiem curry albo z ziołami prowansalskimi i cytryną, a przed deserem dostaliśmy jeszcze panna cotę z galaretką malinową i sorbetem malinowym [pycha!]). Wybór zajął nam trochę czasu, choćby dlatego, że otworzywszy menu się przeraziłam. Nie rozumiem co drugiego słowa! Po drugim i trzecim przejrzeniu już było lepiej, ale potem zostałam uświadomiona, że na jednej stronie są przystawki, a dania główne na drugiej (to gdzie jest rzeszta menu ?) W dodatku mam brzydkie podejrzenie, że M. podśmiewał się z mojej miny kiedy usiłowałam rozszyfrować co z tych kawałeczków na moim talerzu jest królikiem. Ale to nie ja dostałam małże na przystawkę (bo uznał, że scallopes to mięsko). Fajne było to nasze danie główne, wszystko podwędzane z delikanym posmakem dymu, owinięte w szynkę parmeńską i ciasto przypominło chlebek. Pieczołowicie pokrojone na naszych oczach i z pietyzmem polane sosem; i duże. Kiedy po paru godzinach wyszliśmy z hotelu poruszanie się z pełną prędkością sparawiało mi pewne kłopoty, a była obawa czy nie ucieknie nam ostatnie metro. 

Panowie będą dziś mieli ciężki dzień, bo musieli wcześnie rano wstać. A ja uznałam, że z racji bólu gardła mam całkowite prawo zostać pod ciepłą kołdrą do 12. Mogłabym polubić Londyn gdyby tak ciągle nie padało.

*moje koleżanki twierdzą,że jeśli nie nałoże tapety i maluję tylko oczy to nie jest makijaż - więc mnie nie zdarza się robić makijażu, czasem maluję oczy

wtorek, 19 lipca 2011

salads & subway



Ile razy nie wyjdę z naszego lokum tyle razy zaczyna padać. Dziś w sumie przejechałam się tylko metrem i zrezygnowałam. Teraz czekam na M. żebyśmy w ramach obiadu wykończyli wczorajszą sałatkę (której jak zwykle zrobiłam za dużo)

sałatka z kurczakiem i gruszką

opakowanie mieszanki sałat (lub 1/2 małej głowki sałaty lodowej)

2 pojedyńcze/1podwójny filet z piersi kurczaka (ok.400g)

200-250 sera gorgonzola

2 garści ugotowanego makaronu

1 1/2- 2 gruszki ( u mnie konferencja)

50 g suszonych wiśni (można zastąpić żurawiną)

2 łyżki mąki

2 łyżeczki ziół prowansalskich

pół szklanki cydru

sól pieprz

Filety z kurczaka pokroić w poprzek na nieduże plastry, mąkę wymieszać z solą i łyżeczką ziół prowansalskich, obtoczyć kotleciki w mieszance i obsmażyć z obu stron na złoto. Gruszki obarać i pokroić w dość drobną kostkę. Wrzucić do miski razem z sałatą, pokruszonym serem, makaronem, wiśniami. Cydr wymieszać z ziołami i solą zalać sałatę i porządnie wymieszać


poniedziałek, 18 lipca 2011





Po przebudzeniu odkryłam, że pókój wygląda jak po przejściu huraganu(M. wychodził na 7 do pracy, nie dziwię mu się ani nie mam za złe, że nabałaganił). Za oknem znów ponuro, czeka mnie dziś sporo niekoniecznie miłej i ciekawej pracy a pod kołdrą jest tak ciepło...

Pogoda w UK nie zachęca do życia tu, metro w Londynie jest wręcz przeaźliwie drogie, a wszystko za wyjątkiem pubów zamyka się o 17 lub 18. A ja piwa nie lubię (zresztą M. twierdzi, że piwo w UK jest paskudne), innych alkoholi zresztą też, no chyba, że są słodkie. I co tu ze sobą robić dalej w chłodne, ponure popołudnie ?

Ale sam Londyn mi się podoba. Architektura - co trzeci budynek jest fajny, naprawdę ładny, taki żebym w nim mogła mieszkać, połowa z pozostałych jest taka sobie, co do części nie mogę się zdecydować czy są ładne czy brzydkie,a prawdziwych koszmarów nie zauważyłżam za wiele.

Londyn jest rajem dla ogrodnika. Przy każdym kościele, na lub w podbliżu każdego wieżowca, na skrzyżowaniach, przy domach... zadbane ogrody, ogródki, zielone instalacje. I nic im nie wymarza jak u nas. Wszędzie są platany, magnolie to ogromne drzewa, a połowy kwiatów nie rozpoznaję (bo u nas by zmarzły, więc się nie uprawia) I parki, dużo mają parków (ciągle jeszcze wybieram się do KEW).

Podoba mi się nawet wystrój sklepów ( zwykle industrialny, czasem disagnerski) i podoba mi się, że można mieć jeden sklep dwa razy na tej samej ulicy.

magma  

8 Earlham Street/ 16 Earlham Street

Covent Garden

London WC2H9RY / WC2H9LN

piątek, 15 lipca 2011

Londyn




bo i tak nie spodziewałam się odpowiedzi

czwartek, 14 lipca 2011

where am I?