sobota, 26 lutego 2011

tort o zmierzchu

(wczoraj)
urodziny Macieja
trochę jak prezent dla mnie
trochę prezentu dla Niego
i tort specjalnie spóźniony(na dziś)*
spacer wieczorem i choć zimą to tęskniłam za tym

mrożony tort cytrynowy z bezą**
przepis podaję za Dorotus

Składniki na blaty bezowe:

* 6 białek (nie mrożonych wcześniej)
* 1,5 szklanki drobnego cukru
* 2 łyżki mąki ziemniaczanej
* 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
* 2 łyżeczki soku z cytryny


Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec ubijania stopniowo (!) dodawać cukier, dalej miksując. Wmiksować mąkę ziemniaczaną, wanilię i sok z cytryny.

Blachy wyłożyć papierem do pieczenia. Na papierze narysować 4 okręgi o średnicy 22 cm. Masę bezową wyłożyć na narysowane koło, wyrównać.
Piec około 45 - 60 minut w temperaturze 150ºC. Ostudzić.
Trochę problemów może być z pieczeniem wszystkich blatów jednocześnie - jeśli nie macie
wystarczająco dużej blaszki (najlepiej do pieczenia ciasteczek), polecam pieczenie w dwóch turach, ale również przygotowanie masy bezowej w dwóch turach. Ja piekłam na dwóch dużych blachach - jedna niżej, druga wyżej - jednocześnie.

Składniki na masę cytrynową:

* 1 i 1/4 szklanki cukru***
* 75 g masła
* 1 łyżka otartej skórki z cytryny
* 1 szklanka świeżo wyciśniętego soku z cytryny (potrzeba na to 4 - 5 cytryn)
* 6 jajek
* 1,5 szklanki śmietany kremówki

W garnuszku umieścić masło, cukier, sok i skórkę z cytryny. Podgrzewać, mieszając, aż wszystko się rozpuści i masa będzie gładka, natychmiast zdjąć z palnika. W miseczce ubić jajka (ja zrobiłam to mikserem z przystawką do ubijania białek, nie ma też potrzeby oddzielania białek). Do masy jajecznej wlać ciepłą masę cytrynową (nie gorącą!), wymieszać, przelać z powrotem do garnuszka. Podgrzewać, cały czas mieszając, aż masa zgęstnieje, zacznie wrzeć, pogotować na średniej mocy około 1 minuty.
Masę przelać do szerszej miseczki, przykryć folią (folia powinna dotykać masy), by nie utworzyła się skorupa. Schłodzić (masę można też przygotować dzień wcześniej). Kremówkę ubić na sztywno. Delikatnie wymieszać z zimną masą cytrynową.

Wykonanie tortu:

Tortownicę o średnicy 23 cm wyłożyć folią aluminiową (ja zrobiłam dodatkowo 'kołnierz' wokół - od środka tortownicy - na wszelki wypadek, gdyby tort był wyższy). Na dno wyłożyć najmniej ciekawy blat bezowy, na niego wylać 1/3 masy cytrynowej. Powtórzyć czynność jeszcze 2 razy. Na górę pokruszyć 4, ostatni blat. Wstawić do zamrażalnika na minimum całą noc. Po tym czasie tort będzie się miękko kroił i już nadawał do jedzenia, po 24 h będzie bardziej zmrożony i twardy - wtedy przed pokrojeniem wyjmujemy go na 45 minut do temperatury pokojowej.

*nie mogłam pójść spać bo bezy się piekły, o zmierzchu dnia więc nie wiadomo wczoraj (25) czy dziś
**M. jak zobaczył na "moich wypiekach" tak się zachwycił pomysłem, że nie było mowy o zrobieniu innego tortu. I powie więcej mrożony tort to świetny pomysł i następny koniecznie też będzie mrożony, nie rozwala się.
***zapomniałam o cukrze, dodałam potem, ale nie całą połowę tego co miało być i tak wyszedł pyszny, a nawet lepszy

czwartek, 24 lutego 2011

mysz twardzielka i mięciutka wiewiórka


mysz twardzielkę wynosiłam dziś dwa razy - poznałam, że to ona bo kawałek ogona już wcześniej straciła w jakiejś potyczce o życie.
Trzeba przyznać, że walczyła dzielnie, skakała jak szalona; ale jak ją wypuściłam to dała się złapać drugi raz...

A Wiewiórka jeśli chce to potrafi być milutka, urocza i mięciutka. Ma takie aksamitne futerko. Druga wiewiórka, ta z tego przepisu nie za bardzo ma wybór. Jest mięciutkim wilgotnym ciastem, do upieczenia którego pretekstem była utylizacja miękkich* jabłek.
(Dwie wiewiórki na jednym zdjęciu )

wiewiórka
(przepis podaję za Dorotus)
Składniki:

* 4 jajka
* 3/4 szklanki cukru
* 2 szklanki mąki
* 2/3 szklanki oleju
* szklanka grubo posiekanych orzechów włoskich
* 4 - 5 jabłek
* 1 łyżeczka proszku do pieczenia
* 1 łyżeczka sody
* 1 łyżeczka cynamonu


Jabłka obrać, zetrzeć na tarce z grubymi oczkami. Orzechy dość grubo posiekać.

Oddzielić białka od żółtek. Białka ubić na sztywno, pod koniec ubijania dodawać cukier, dalej ubijając. Dodać żółtka, olej, dalej ubijać. Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, sodą i cynamonem. Wsypać do masy jajecznej, wymieszać.

Jabłka i orzechy dodać do reszty ciasta, wymieszać.

Ciasto wlać do formy wyłożonej papierem do pieczenia (33 x 22 cm), piec około 45 - 55 minut w temperaturze 165ºC, do tzw. suchego patyczka. Ostudzone posypać cukrem pudrem.A ja dostaję paniki OBRONA zbliża się wielkimi krokami, powinnam się przygotowywać, a zamiast tego wpadam w panikę. Nie taką dobrą która mobilizuje do działania tylko taką, która każe siedzieć cichutko w kąciku, pooglądać telewizję i mieć nadzieję, że jakoś to będzie, może prezentacja sama się zrobi, albo może zdam bez zdawania...
Ale są plusy mam na co zwalić szaleńcze zakupy (owoc jednych z nich powyżej dźwiga śniadanie M.)
Ale następnego kawałka wiewiórki nie zjem dopóki nie zrobię i nie zagram w Cesarza. To będą nagrody.

*większość owoców preferuję twarde i kwaśne, takie żeby uderzać można było nimi zabić...

niedziela, 20 lutego 2011

czekoczekolada


czekoladowego weekendu ciąg dalszy. Od razu przyznaję, że jestem leniwa i zamiast to wszystko ugniatać miksować i wyrastać wrzuciłam składniki do maszyny do chleba, nacisnęłam "dough" i wróciłam do łóżka na te 1,5 godziny kiedy maszyna pracowała za mnie. Więc może moje bułeczki nie są tak mięciutkie i wyrośnięte ale za to się wyspałam.

czekoladowo-maślane bułeczki z rodzynkami
125ml ciepłego mleka
30g suchych 14 świeżych drożdży
450g mąki pszennej
50g kakao
100 g cukru
1 łyżeczka soli
2 duże jajka
łyżeczka esencji waniliowej
skórka z cytryny i pomarańczy (zrezygnowałam)
125 g miękkiego masła
90 g drobno-połamanej gorzkiej czekolady
100 g namoczonych rodzynek (i 60ml płynu z ich moczenia)
żółtko do posmarowania

mleko wymieszać z drożdzami i odstawić na 15 min do wytworzenia piany, dodać 75g mąki i płyn z rodzynek (ok 60ml), wymieszać, przykryć zostawić (30 min do podwojenia objętości)
w dużej misce wymieszać składniki sypkie ze skórką i esencją, dodać zaczyn i za pomocą miksera wmieszać w to masło. Zamocować do miksera hak do ciasta i na średnich obrotach wyrobić wszystko na jednolitą masę. Odstawić w wysmarowanej olejem misce do podwojenia objętości (ok 1h). Wyrobić urośnięte ciasto, podzielić je na 19-20 mniej więcej jednakowych porcji i łyżką nakładać do środka czekoladę wymieszaną z rodzynkami. zawijać w kulki, odstawić do wyrośnięcia (30 min). Rozgrzać piekarnik do 200*C, posmarować bułeczki żółtkiem i piec ok 10-15 minut.

Polecam z kwaśnym dżemem. np. takim
O i pochwalę się zakupami, dość spontanicznymi, wczorajszymi.
Odkryłam empik outlet i zaowocowało to książką Wojciech Amaro, która choć o gotowaniu traktuje, to do kucharskich bym jej nie zaliczyła. Bo w warunkach domowych te przepisy brzmią trochę nierealnie (przynajmniej w mojej kuchni, gdzie używam miksera starszego ode mnie i takiegoż blendera), ale inspiracją zdecydowanie być może, no i ma piękne zdjęcia.
A na torbę wpadłam poszukując drożdży i avocado i jakoś tak musiałam ją mieć

sobota, 19 lutego 2011

strać się jakby bardziej

Mam już specjalny słoik do odławiania myszy, które przynosi mój kot. Może się przekwalifikuję i zajmę się deratyzacją ? W czwartek był Światowy Dzień Kota, może to jej sposób świętowania?
Ja z okazji Dnia Kota staram się jakby bardziej. W czwartek Wiewiór* dostał trochę polędwiczki wieprzowej, którą my z M. potem spożyliśmy (resztę, nie ten sam kawałek) po zamarynowaniu octem balsamicznym i usmażeniu na patelni beztłuszczowej, na kopczyku fasolowo-paprykowego pure z tego przepisu. Dziś była rybka, a kot urządził przy okazji koncert, głuchy na argumenty, że: "jak Ci teraz dam to sobie pyszczek poparzysz"
A z okazji czekoladowego weekendu powstały super lekkie, dość błyskawiczne ciastka, których dodatkową zaletą jest to, że każdy (a przynajmniej ja) ma zawsze składniki w domu. Tata czasem kupuje podobne ciastka i nazywa je dachówkami. Ja starałam się żeby były mniejsze (bo je lubię i chciałam mieć na dłużej) więc raczej dachóweczki (i nic to, że je przesuszyłam i są płaskie)


polędwiczka balsamiczna
1 polędwiczka wieprzowa
2 łyżki octu balsamicznego (lub kremu z octu balsamicznego, jak było w moim przypadku)
sok z połówki cytryny
łyżka sosu sojowego
zioła prowansalskie
pieprz

polędwiczkę pokroić na grube plastry (małe i wąskie ale grube, a peryferyjne kawałki można podarować ukochanemu zwierzątku) i rozbić na małe kotleciki. umieścić w naczyniu z resztą "składników" i odstawić na półgodziny. Przed usmażeniem wyjąc i posypać jeszcze ziołami prowansalskimi, pieprzem, podsmażyć krótko z obu stron podawać, najlepiej z czymś

dachóweczki
1 całe duże jajko i 1 białko z dużego jajka
2 łyżki mąki pszennej
2 łyżki gorzkiego kakao
100g cukru
1/8 łyżeczki soli
100g płatków migdałów
2 łyżki masła (używałam papieru do pieczenia więc zrezygnowałam, ale to chyba jednak dobru pomysł)
rozgrzać piekarnik (170*C)
migdały podrumienić (na patelni, czy na blasze w piekarniku za jedno), sypkie produkty wymieszać w małej miseczce, ubić piane z białka, dodać jajko i po trochu suchych składników. ciasto odmierzać łyżką stołową, na wysmarowaną tłuszczem blachę (będziemy potrzebować 2 lub 3) w dużych odstępach. Rozprowadzić ciasto w nieduże płaskie "placuszki", posypać migdałami i wsadzić do piekarnika na 7-8 minut. Wyjęte z piekarnika jeszcze ciepłe ciastka podważać szpatułką i układać na wałku nadając im dachówkowate wygięcie

*Kluson gardzi surowym mięskiem i rybką w każdej postaci, więc dostaje saszetki, ale co to za kot ?! To ma być superdrapieżnik w wersji mini ?! kot prawie wegetarianin, prawie kot (i jeszcze ma niebieskie oczy). Ale dostałą szaszetki innej firmy coby nie było święto

P.S.
piórka na druciku ze zdjęcia z ciastkami się poplątały dokumentnie ledwo sobie poradziłam i to z użyciem nożyczek. A kot to Klara zwana również Klusonem (choć to Wiewiórze ostatnio bliżej do kształtu idealnego)

środa, 16 lutego 2011

egzotyka i ziemniaki


Aż ciężko uwierzyć o ile łatwiej, szybciej i przyjemniej jeździ się po Warszawie w czasie ferii.
Nie żebyśmy z Olą z tego skorzystały jakoś specjalnie. Musiałyśmy wrócić do domu zanim dojechałyśmy do miejsca przeznaczenia.
Ale za to obiad był ... ciekawy i jak na mnie dość "egzotyczny"
Głównym daniem było tofu z trójkolorowym ryżem cukinią i fasolką w sosie z masła orzechowego i imbiru, na deser był mus z mango ze śmietanką, były też "chlebki" bananowe z tego przepisu, a zupa była już zwyczajniejsza ziemniaczana z cebulą i czosnkiem.
Koleżanka z pracy jest wegetarianką (jak się okazuje Ola, siostra M. też) i opowiadała jakie to dobre jest podsmażane tofu. Zaciekawiona zakupiłam kostkę i tak sobie leżała w lodówce czekając aż wymyślę jak dokładnie ją zużytkować. Przyjechała Ola i zyskałam towarzyszkę przy jedzeniu tofu (podejrzewałam, że M. nie będzie chciał ruszyć, ale miło mnie zaskoczył nie tylko zjadając posiłek, chwaląc, ale też wcześniej domagając się żeby mu dać bo chce spróbować [i pożyczając mi aparat]) no i byłam w nowo otwartym supermarkeciku w naszej miejscowości. Byłam mocno rozczarowana, bo masło orzechowe na patelni za nic nie chciało się zachowywać jak masło, no ale następnym razem użyję odrobiny innego tłuszczu do podsmażenia tofu, a masło dodam potem. Z deserem też nie poszło idealnie, bo okazuje się, że bita śmietana za nic nie chce osiągnąć pożądanej konsystencji i nie wiem naprawdę co robię źle, ale w rezultacie wyszedł całkiem smakowity.

Tofu z ryżem w imbirowym maśle orzechowym
kostka sera (tofu z tych twardszych, ok 200g)
torebka ryżu
garść płaskich fasoli szparagowych
cukinia
2 spore łyżki masła orzechowego
kawałek obranego kłącza* imbiru ok 15-20 g
szklanka bulionu
odrobina oleju

Fasolkę i cukinię pokroiłam z grubsza w kostkę i dusiłam do miękkości w bulionie. W tym czasie ugotowałam ryż, starłam na tarce z drobnymi oczkami imbir i pokroiłam tofu. Należy je delikatnie podsmażyć, dodać masło i imbir (pozwolić masłu się trochę rozpuścić, ale nie za dużo bo się przypala), ryż i warzywa. Dokładnie wymieszać, podgrzać do odpowiedniej temperatury i podawać. Można dodać więcej imbiru, trochę chilli albo tabasco jeśli ktoś lubi

deser mango
1 spory b. dojrzały owoc mango
200 ml śmietanki 30% albo 36%
2 łyżki cukru pudru

ubić śmietankę z cukrem, mango obrać, pokroić i zblendować do postaci musu. wmieszać do śmietany i pozostawić do stężenia. udekorować kleksem śmietany przed podaniem
"przepis" to uproszczona wersja tego deseru

zupa ziemniaczana z cebulą
8 średnich ziemniaków
3 średnie cebule
4 ząbki czosnku
1,5-2 litry bulionu (w trakcie gotowania bulionu dorzuciłam ząbek doń)
2 - 3 łyżki oliwy z oliwek

Ziemniaki należy umyć, obrać (nie wyrzucać skórek- ułożyć na wysypanej warstwą soli blaszce i wrzucić do piekarnika celem poduszenia) i pokroić we w miarę drobna kostkę.Wysuszone skórki dorzucić do buliony i jeszcze chwilę pogotować (nadadzą zupie posmak pieczonych ziemniaków). Cebule pokroić na "prążki" i razem z grubo posiekanym czosnkiem zrumienić na oliwie. Odstawić. Zalać bulionem pokrojone ziemniaki (odławiając skórki) i gotować aż zmiękną, wtedy dorzucić cebulę i czosnek, pogotować z 15 minut i doprawić do smaku.


* o imbirze pisałam tu

niedziela, 13 lutego 2011

smutno mi

Trochę smutno. Dostałam słownego kopa od każdego u kogo szukałam wsparcia - to było wczoraj. Wczoraj upiekłam też bardzo smaczny, ale i bardzo kłopotliwy* tort na urodziny moich dwóch koleżanek.
Dzisiaj stałam się złą panią dla swojego ukochanego kotka. A wszystko to dlatego, że uparcie robię to co uważam za słuszne**.

Anyway, tort składał się z kremu z tego przepisu. Jakoś tak się składa, że jak mam zrobić tort to ląduję na "moich wypiekach" w poszukiwaniu inspiracji. Tym razem jednak biszkopt był "książkowy", konkretniej ze "Złotej Księgi Czekolady" baaardzo czekoladowy. Pyszny, nawet sam. Polecam. Kubuś twierdził, że słodycz czekoladowego biszkoptu idealnie się uzupełniała z kwaskowatym kremem (to była najbardziej elokwentna wypowiedź, reszta zgodnie stwierdziła, ze tort jest zajebisty).

tort czekoladowo-cytrynowy
przepis na krem cytuję za Dorotus i dodam tylko, że trudny jest w wykonaniu

biszkopt:
350 g gorzkiej czekolady
300g mąki
50 g kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1/4 łyżeczki soli
90 g masła
250g cukru pudru
4 duże jajka
125 ml mleka
2 łyżki oleju roślinnego

czekoladę rozpuścić i odstawić do ostygnięcia. sypkie składniki z wyjątkiem cukru wymieszać w misce. masło z cukier ubić mikserem na dużych obrotach, na puszystą masę.dodawać po jednym jajku. zmniejszyć obroty i dodawać na przemian składniki suche, czekoladę, mleko i olej. przełożyć ciasto do formy (23cm średnicy) i piec 50-60 minut w temp. 180*C do "suchego patyczka"

Składniki na krem:
2 szklanki mleka
3/4 szklanki soku z cytryny (około 4 - 5 cytryn)
starta skórka z 3 cytryn
4 łyżki mąki pszennej (z lekką górką)
5 łyżek mąki ziemniaczanej (z lekką górką)
4 jajka
1 i 1/4 szklanki cukru
370 g masła, miękkiego

W garnuszku zagotować jedną szklankę mleka z cukrem.
Drugą szklankę mleka zmiksować (najlepiej blenderem) z mąkami i jajkami i skórką z cytryny, na gładką masę. Mleko z jajkami i mąką wlać do wrzącego mleka, mieszać (cały czas!), gotując gęsty budyń na niedużym ogniu i czekając, aż masa zgęstnieje.
Odstawić do ostudzenia.
Po wystudzeniu do budyniu dodać sok z cytryny (dodawać stopniowo) i cały czas miksując z masą na najwyższych obrotach.Masło ubić na puszystą masę. Stopniowo dodawać do niego ostudzony cytrynowy budyń, cały czas miksując (zbyt szybkie dodanie budyniu do masła może spowodować, że masa się zwarzy).





*zdawałoby się że 4 godziny to wystarczająco na upieczenie jednego tortu, ale nie i w dodatku się bezczel rozpadał. W rezultacie okrajania go żeby ładnie wyglądał zmniejszył swoja średnicę o połowę.
**kotek przyniósł myszkę.żywą. pod łózko rodziców. i puścił. żeby złapać. Jakkolwiek nawet będąc wyjątkowo sprawnym drapieżnikiem jest słodka (kotka) nie zdzierżyłam zabawy żywą myszą. Dla Wiewiórki taka zabawa nie jest okrutna i rozumiem, że instynkt każe jej złapać jak coś się rusza, nie mam większych problemów z tym, że złowi sobie kilka myszek. W końcu jeśli złapał je domowy kot to raczej nie były te the fittest. I jakby ją zjadła to też nie byłoby problemu. Ale jednak tym razem złapałam kota, zaniosłam do łazienki i po krótkiej walce żeby kot został po drugiej stronie zamykających się drzwi wróciłam do myszy. Na szczęście była zbyt przerażona żeby uciekać i wystarczająco żywa żeby wyjść spod listwy przy podłodze (i żeby mnie nie dręczyły wyrzuty sumienia). Nie wiem jak bym ja wyciągnęła gdyby zdecydowała się jednak pożegnać z tym padołem łez. Mam nadzieję, że poradzi sobie sama na dworze (myszki chyba o tej porze powinny jeszcze spać) i że Wiewióra nie zrobiła jej jakiejś krzywdy (ciężką ma tą łapę).
Sera nie chciała, ale jakby mną się kot bawił to też pewnie byłabym zbyt przerażona i stłamszona żeby jeść.

P.S. Zdjęć nie będzie, rodzice wyjeżdżając zabrali aparat

poniedziałek, 7 lutego 2011

busy mourning...

kot wychodzi na ganek i z rozpaczą spogląda na wodę rozlewającą się wokół domu, wraca przegryzie parę chrupek, przegoni drugiego kota po domu i znów ląduje wpatrując się z rozpaczą w wodę. Czy robią kalosze w kocim rozmiarze?

W pracy burdel
w kuchni mama się (ich) wekuje na podróż

i dużo roboty i nudno. jednocześnie

niedziela, 6 lutego 2011

lekko leciutko

choć tucząco i z migdałami. Mój pierwszy suflet. Trochę mnie ten deser przerażał, choćby z racji "stop you will colapse my suflet!" przeczytanego w jakimś komiksie. Ale chyba można uznać tą pierwszą próbę za udaną.

suflet migdałowy z białą czekoladą

2 łyżki masła
150 g drobno mielonego cukru
4 duże jajka oddzielnie żółtka, oddzielnie białka
75 g mąki pszennej
200 ml mleka
125g zmielonych migdałów (oryginalnie były to orzechy laskowe)
30 g drobno startej białej czekolady

Należy nagrzać piekarnik (200*C), rozpuścić masło i wysmarować nim formki, a następnie oprószyć cukrem. Żółtka z 50g cukru na wysokich obrotach ubijamy na puszysty, jasny krem, zmniejszamy obrotyy i dodajemy mąkę. Kolejno mleko z 50g cukru doprowadzamy w rondelku do wrzenia, a następnie, po trochu, mieszając wlewamy do żółtek. Całość przelewamy z powrotem do rondla i podgrzewamy przez 2 minuty. Nakrywamy i zostawiamy do przestudzenia (robi się taka klucha, ale najwyraźniej to dobrze, choć mnie wystraszyło, że nie mieszałam wystarczająco dobrze)
Teraz ubijamy pianę z białek. 1/3 dodajemy do schłodzonej masy żółtkowo-mlecznej, potem dodajemy do niej jeszcze migdały i czekoladę i delikatnie mieszamy z resztą ubitej piany, a gotowe "ciasto" wlewamy do foremek. Pieczemy suflety około 20 minut do wyrośnięcia i stężenia. Na koniec oprószamy cukrem pudrem i podajemy na ciepło z sosem czekoladowym.

Przepis pochodzi ze "Złotej Księgi Czekolady" i jest w nim podane, że wychodzi z tego 6 porcji (i że czas przygotowania to 30-40 minut, ale to akurat prawda) tylko nie podali jakiej wielkości posiadają foremki. Ja robiłam w małych muffinkowych i 8 nie zmieściło całego ciasta. Zamieniłam orzechy laskowe na migdały, a jeśli będę robić ten deser następnym razem to na pewno zmniejszę ilość cukru, bo moim zdaniem były zdecydowanie za słodkie (i już ich nie oprószałam cukrem pudrem)

sobota, 5 lutego 2011

obiad na ponurą sobotę


polędwiczki wieprzowe w sosie grzybowym

ok 0.5-0.6 kg polędwicy wieprzowej
5-6 sporych pieczarek
1 cebula
garść suszonych grzybów
szklanka bulionu
1/3 szklanki śmietany
sól pieprz do smaku

Pieczarki i cebulę, obrać, drobno pokroić, podsmażyć. Zagotować bulion i dodać do niego grzyby. Mięso pokroić na grube plastry, rozbić do małych kotlecików i usmażyć z dwóch stron (ja robiłam to razem z pieczarkami i cebulą, jeśli osobno, to przełożyć je do pieczarek i reszty) zalać całość bulionem grzybowym i pozwolić "poprykotać", pod przykryciem, przez ok. pół godziny. Śmietanę wymieszać z sosem i podawać (najlepiej z kaszą jaglaną)
no tak. i to by było na tyle jeśli chodzi o tą ponurą, wietrzną i leniwą sobotę.

piątek, 4 lutego 2011

praca praca






w końcu bez plasteliny. ale po co komu plastelina kiedy ma pastele, gazety i mandarynki? i mnóstwo pracy i sesję i pracę i pracę inż. i musi odreagować.
kupiłam sobie zeszyt z bananowego papieru*, jestem nim zachwycona i już przerobiłam go na "wycinkownik"

*jakby kto nie rozumiał tak jak moja rodzina to tłumaczę: papier bananowy polega na tym, że zamiast ścinać drzewa i uzyskiwać z nich celulozę pozyskuje się ją ze znacznie szybciej rosnących bananowców (byliny, których "pień" złożony jest z zachodzących na siebie pochew liściowych) chroniąc w ten sposób drzewa (i lasy deszczowe są nam bardzo wdzięczne)