niedziela, 22 sierpnia 2010

hymn na cześć koktajlu*






W Warszawie jest gorąco i jest Festiwal Sztuki Mimu
Na upał zrobiłam koktajle.
A na pierwszym festiwalowym przedstawieniu kilka zdjęć**

Koktajle zrobione są na bazie lodów waniliowych i mleka. Dla M. malinowy , dla mnie kawowy z alkoholem.
Koktajl malinowy
2 garście malin
1/4 szklanki mleka
3 łyżki kwaśnej śmietany
bryła lodów waniliowych wielkości pięści
ew. łyżka cukru

koktajl kawowy
1,5 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
bryłka lodów waniliowych wielkości pięści
1/3 szklanki mleka
2-3 łyżki likieru ( u mnie Carolains)

całość wrzucić do blendera, zmiksować, podawać udekorowane odrobiną bitej śmietany


*Remarque
**zamieniliśmy jedną małpę na drugą, ale tą drugą jeszcze się nie umiem posługiwać, więc jakość zdjęć jest jaka jest

P.S.
wczoraj było pierwsze przedstawienie i było świetne!
festiwal trwa do 29 sierpnia www.mime.pl

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

zwiedzając moje miasto



Warszawę czasem naprawdę ciężko jest nie tylko kochać, ale nawet lubić. Czasem mam wrażenie, że jest jak kobieta, która słucha rad złych stylistów. Wbija się w modne ciuchy, które zamiast pokazywać zalety eksponują jej wady. Za mocny makijaż, zbyt wyzywające zachowanie, ta jej modna "underground'owość"*
Tak jak nad Gdańskiem czuwa jakiś dobry urbanista, tak Warszawa jest polem popisu dla wszystkich awangardowych, architektonicznych koszmarów. Nikogo nie interesuje czy dany budynek pasuje do otoczenia (bo znam nawet osoby, które uważają gmach sądu na Miodowej za perłę architektury...) i czy za X lat będzie w stanie utrzymać swój pierwotny wygląd, a już takie drobiazgi jak deszcz padający na głowy wchodzącym ... (Złote Tarasy).
I chociaż jest trudną towarzyszką życia (wiele wycierpiała, stroi fochy, pozuje) to jestem przekonana, że ma w sobie czar i piękno. Szkoda tylko, że nie jest to oficjalna strona jej charakteru.
Charakter ma, ma wiele ciekawych pomysłów (wiele nietrafionych też) i chociaż wiele z tych pomysłów wykonanie skopało, to przecież nie można ustawać w poszukiwaniach.
poszukiwania kończą się na przykład takimi artykułami.
Wcale nie tak łatwo znaleźć to miejsce, nawet wiedząc gdzie szukać. Wcale nie tak łatwo wygrać z Maciejem w planszówki i wcale nie tak łatwo spełnić moje oczekiwania. Byłam trochę zawiedziona. Głównie menu**, może troszkę wystrojem. Ale może w sumie sama jestem sobie winna? Nie jadam wątróbki, przy paście twarożkowo-rybnej też spasowałam (śmieszna nazwa - awanturka), a lemoniada była -przyznaję- naprawdę pierwszoklaśna. I fajne planszówki.
Myślę, że dam temu miejscu jeszcze szansę, może następnym razem skuszę się na ziemniaki z awanturką? Albo będzie coś bardziej pod mój gust? Albo po prostu pójdę na lemoniadę i planszówki ?

Bo przecież jestem strasznie przywiązana do tej starej, poranionej wiedźmy i na wszelkie dostępne sposoby staram się być z niej dumna
*to jest samo zaprzeczenie idei !
** zwłaszcza, że zachęcona artykułem szłam tam na obiad

"Notatka księżycowa"
Rzeczywiście
tak jak księżyc
ludzie znają mnie
tylko z jednej
jesiennej strony

Harasymowicz

czwartek, 12 sierpnia 2010

bo te ciastka są z piasku usypane

takie miałam wrażenie przynajmniej miałam wrażenie wgryzając się w rozsypujące się pod zębami ciasto. Całkiem śmieszne uczucie. Całkiem śmieszne, słone tarteletki mojego pomysłu

piaskowe ciasteczka

60g miękkiego masła
125g mąki
2 łyżki zimnej wody

2 ugotowane ziemniaki
100g fety
zioła prowansalskie
ostra papryka
ew. 2-3 łyżki podgotowanej kapusty
ew. drobno pokrojony, podsmażony boczek

z pierwszych 3 składników zagnieść ciasto (mnie wystarczyło na 6 tarteletek), pozostałe rozgnieść widelcem i wymieszać. wylepić foremki ciastem, napełnić "farszem" i wstawić do piekarnika na 15 minut w temp 200*C

Ciasta wyszły sypkie i dość suche po upieczeniu (stąd wrażenie "piaskowości"), ale moja feta była light (co za poroniony pomysł?) więc podejrzewam, że taka o normalnej zawartości tłuszczu ładnie by się rozpłynęła. Bardzo ładnie wychodziły z foremek i ogólnie jestem z nich zadowolona, choć M. głuchy na argumenty, że ja tez chciałam spróbować powtarza, że powinny być bardziej, barrrdzio barrdzo ostre.

wtorek, 10 sierpnia 2010

imieniny miesiąca

w imieniny miesiąca* siedząc z miską jogurtu naturalnego, wzbogaconego miodem, nad kartkami z kalendarza i przepisami zastanawiałam się co i jak zrobić na przyjazd M. tak żeby było już gotowe a jeszcze świeże kiedy wróci mu apetyt po wizycie u babć**. Padło na tartę cebulową, gdyż M lubi i cebularz i zupę cebulową..., więc uznałam, że powinno mu pasować (no i składniki miałam w lodówce), a do tego chlebek gryczany z tego przepisu zmodyfikowany o owoce ( u mnie brzoskwinia, nektarynka, maliny i duuużo suszonej żurawiny) oraz brak mąki razowej.

tarta cebulowa z kartki z kalendarza
na ciasto:
250g mąki
125g miękkiego masła (w przepisie pół na pól margaryny i oleju)
szczypta soli
szczypta proszku do pieczenia
0,5 szklanki zimnej wody

na farsz
0,5kg cebuli
2 łyżki mąki
1,5 szklanki zimnego mleka
3 żółtka
płaska łyżeczka curry (u mnie czubrica)
sól pieprz

Ze składników na ciasto należy zagnieść ciasto, wylepić nim formę (uwaga sypkie). Cebulę pokroić w grube plastry i zeszklić(nie rumienić). Kiedy się już zeszkli dodać mąkę, dokładnie wymieszać.Powoli dolewać zimne mleko. Powinien powstać gęsty sos (uwaga na grudki). Zdjąć patelnię z ognia i dokładnie mieszając wbić 2 żółtka. Doprawić, przełożyć masę cebulową na ciasto, 3 rozbełtanym żółtkiem posmarować wierzch tarty. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 200*C na ok 20 minut

Tarta wychodzi delikatna i kremowa, zaskakująco delikatna i słodkawa.


*to sformułowanie zawsze i nieodmiennie mnie zachwyca. Czyni z takiego 08.08, albo 03.03 dzień absolutnie magiczny
** wizyta u babć w trakcie powrotu z gór, ale zawsze . Na moją nie działa nawet niezjedzenie śniadania, przed pójściem na obiad (M. twierdzi, że pościł 20 godzin przed babcinym obiadem i nadal umierał)

P.S.
a nektarynka to właściwie też brzoskwinia, tylko taka specjalna odmiana bez meszku. To co u nas sprzedają jako brzoskwinie ufo też jest odmianą - tą akurat wyhodowano specjalnie dla cesarzy Chin, bo nie kapie tak na ubranie (i nie ma problemu z przebieraniem ceremonialnych szat).

piątek, 6 sierpnia 2010

W Gdańsku byliśmy trochę krótko. Chętnie pozachwycałabym się jeszcze parkiem w Oliwie, jeszcze parę razy okrążyła starówkę w poszukiwaniu fajnych, stylowych szyldów (ostatni zlepek zdjęć), albo posiedziała przy fontannie wpatrując się w lwy (pierwszy zlepek) i pomstując na to, że są mokre, a ludzie na nich siadają. Pospacerowałabym nad morzem, albo po mieście wyszukując takie perełki jak to wielkoformatowe zdjęcie schodów tuż obok tych prawdziwych (współczuję nietrzeźwym, którzy będą tamtędy przechodzić), albo kopuła kościoła św. Katarzyny "wisząca w powietrzu" (widać tle tego czerwonego dachu). Weszłabym do galerii obejrzeć rzeźbę ze zdjęcia nr 5. A może zrobiłabym sobie wycieczkę szlakiem nowych Gdańskich hoteli ? Nad Gdańskiem najwyraźniej czuwa jakiś dobry urbanista. Nawet nowe super-nowoczesne, pełne szkła i granitu (z racji swej wielogwiazdkowości) hotele trzymają klimat przypominając, albo chociaż udając kamieniczki.
Hale handlowe zachwycają mnie bardziej niż nie jeden zabytek (3 i 4 zdjęcie). Wielki Młyn poprostu pasuje tam gdzie stoi i gdyby M. mi nie powiedział, to nie zgadłabym co w nim jest. Ta druga zaś kojarzy mi się trochę z dworcem kolejowy, a bardzo z budynkami z "Syberii" - w tą grę warto zagrać choćby dla samej architektury świata !

Chciałabym takiego urbanistę w Warszawie.

poprzestawiane


kiedy nie mam nikogo żeby mnie pilnował
jadam obiad na śniadanie*, desery na kolacje**
i pochłaniam przerażające ilości słodyczy

**na przykład zapiekane jabłko z wiśniami i cynamonem
jabłko pieczone
wersja jednoosobowa to:
1 jabłko średniej wielkości (najlepsze są odmiany późno jesienne i średnia wielkość)
1 łyżeczka dżemu wiśniowego
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka cukru
kilka wiśni z likieru (opcjonalnie)

Z jabłka wykrawa się ostrym nożykiem ten fragment z ogonkiem tworząc "wieczko". Łyżeczką drąży środek, wydrapując gniazdo nasienne i trochę miąższu. Gniazdo wyrzuca miąższ miesza z resztą składników i wkłada z powrotem do jabłka, przykrywa "wieczkiem" i wkłada jabłko zawinięte od spodu w folię aluminiową (lubi ciec sokiem) do nagrzanego na 180*C piekarnika. Piecze się 20-35 minut (zależy jaki stopień wypieczenia chcemy osiągnąć i jak duże jest jabłko)
dżem wiśniowy można swobodnie zastąpić innym (najlepsze są te kwaśne), albo w ogóle pominąć, można dodać do wnętrza jabłka odrobinę koglu-moglu lub ajerkoniaku. Właściwie to "wnętrzności" są zupełnie dowolne...

* "poleśniki" na śniadanieprzepis wypatrzony tu.
ja nie czułam jakoś tej kapusty, poparzyłam sobie palce usiłując ją zedrzeć i milion razy je dopiekałam, bo wydawały mi się jeszcze surowe.
Takie zwykłe racuchy, tylko bez jabłka i nie tak tłuste jak te oryginalne, co jest ich ogromną i niewątpliwą zaletą

środa, 4 sierpnia 2010

wiedźma w wiecznym niedoczasie i trawnik mają zaszczyt przedstawić...

moją kolekcję pocztówek.
w zalążku.


te z Gdańskate z Pragite z Torunia te z Wrocławia

tysiąc małych rzeczy , upał i zmęczenie - jakoś tak się mi nie składa z napisaniem posta. A to nie gotuję, a to aparat zeżarł całą baterię i nie mam czasu zakupić nowej, a to pracuję, a to sprzątam. A to wyjechałam i chciałam wrzucić zdjęcia z wyjazdu, ale trzeba je przebrać i poprzycinać i poskładać i robię to na raty i nie mam na to czasu. W każdym razie wyjazd do Gdańska (18-20 lipca o zgrozo!) jeszcze się tu pojawi. A na razie pocztówki.
Uwielbiam listy i pocztówki, pisać*, dostawać no i ostatnio chomikować. Teraz jak gdzieś z M wyjeżdżamy przywożę straszne ilości pocztówek** zwykle wybieram te "robione na stare" w sepii i trochę takie staroświeckie. Najwięcej mam z Gdańska, bo tam bywamy***, bo tam jest takich dużo. Na drugim miejscu jest w tej chwili Praga, a zwłaszcza Katedra św. Wita, która nas tak z M. zachwyciła, że jaka by trasa wycieczki nie była to zahaczyć o nią musieliśmy i po prostu ją podziwialiśmy siedząc na chodniku. Swoje miejsce ma też w moich wspomnieniach i pocztówkach z Pragi Salvador Dali (ten Pan na czarno-białych zdjęciach, w bufiastej koszuli i z jajkiem****) wystawę prac którego oglądaliśmy będąc w stolicy Czech. Wystawa mnie olśniła, choć nie obrazami. Podobało mi się właściwie wszystko (rzeźba, ceramika, te zdjęcia jego pomysłu****) z wyjątkiem malarstwa.
Natomiast Toruń, który też ogromnie mi się podobał i był dla mnie bardzo, bardzo pozytywnym zaskoczeniem (za wyjątkiem cen biletów do muzeów) podobnie jak Wrocław (też wspominam go mile) są dość skąpo reprezentowane w mojej pocztówkowej mini-kolekcji. Może dlatego, że byliśmy w nich tylko przejazdem w drodze do Pragi? A może mają mniej pocztówek, które mogą przypaść mi do gustu ?
Ostatnie miejsce zajmują pocztówki z innej beczki (tu na zdjęciu tylko zaznaczają swoją obecność) gdzie silnie reprezentowana jest Warszawa (choć bez widoków) i tylko moja silna wola ze skąpstwem w koalicji powstrzymują tą kategorię od nieustannego wzrostu#)


*pocztówki znacznie miej lubię wypisywać i wysyłać z powodu limitowanej liczby miejsca, chciwości wobec ładnego papieru, trudności z rozstaniem się tymi "wybranymi" i faktu, że zwykle pisze się je z wyjazdów tak krótkich, że można je przegonić wracając
** z powodów powyższych albo kupuję w dwóch egzemplarzach i jeden wysyłam, albo wszystkie przywożę
***mamy gdzie za darmo mieszkać, a M rodzinę odwiedzać musi (coś pomiędzy chce powinien i musi chyba nie ma takiego słowa w polskim ?)
**** zdjęcia "wyreżyserowane" przed Dalego, zrobione przez kogo innego, ale cudne, czarno-białe i trzeba przyznać, że Dali miał styl, klasę i piękne ubrania. Żałuję, że nie stać mnie było na wszystkie pocztówki jakie oferowało muzeum
#ale jak tylko uda mi się wchłonąć Maćkowe pudło ze skarbami do mojej skarbowej skrzyni, to moje kolekcja znacznie się powiększy (o kartki z moimi wyznaniami, ale przecież brzydkich nie kupowałam ! )