niedziela, 23 maja 2010

just the stranger one of us trying to make his way home*



W piątek po awanturze (ja - histeryczka) udało mi się zaciągnąć Mojego Drugiego Połowa do gruzińskiej knajpki na starówce. Knajpka by była świetna i tania gdyby porcje były tak 2-3 razy większe. A tak serwowała właściwie same przystawki.
Plusem i powodem, dla którego o tym piszę była chęć zrobienia podobnego dania.
M. jadł chaczapuri czyli drożdżowy placek z gruzińskim serem, a do tego była to odmiana z sadzonym jajkiem na wierzchu( z dobrych i ciekawych smaków ja jadłam lula kebab, który był rulonem z doprawionego i smażonego mięsa mielonego w specjalnym chlebku i kupiłam nam oranżadę winogronową, też gruzińską - gdzieś tu jest na zdjęciu).
Choćby dlatego, że nie posiadam gruzińskiego sera moja radosna twórczość chaczapuri nie jest.
Ale powodów jest jeszcze kilka.
Przepis wzięłam stąd, ale ciasto miało zupełnie inny smak. Tamten placuszek był raczej nieduży a mój. szkoda gadać. I jeszcze z racji tego, że wzięłam mozzarellę i trochę żółtego, zwykłego sera to dodałam do farszu jeszcze pół cebuli, pęczek szczypiorku i ząbek czosnku, żeby farsz był bardziej wyrazisty.
W związku z czym wyszło mi:

Placek drożdżowy z farszem serowo-szczypiorkowym

ok 0,5 kg mąki (dosypujemy do uzyskania odpowiedniej konsystencji)
2 jajka,
1 żółtko,
szklanka mleka,
20 g drożdży,
3 łyżki masła,
sól,
250 g mozzarelli
50 g żółtego sera
1 łyżeczka cukru,
1/2 średniej cebuli,
pęczek szczypiorku
1 lub 2 ząbki czosnku

Z drożdży, mleka, cukru i ok 100g przesianej mąki należy zrobić zaczyn. Odstawić do podwojenia objętości. W tym czasie można przygotować farsz ( pokroić wszystko w drobną kosteczkę, posolić, wymieszać).
Kiedy zaczyn wyrośnie dodajemy do niego jajka, mąkę, sól (ja proponuję jeszcze jakieś zioła i nie żałować soli), a na koniec 2 łyżki roztopionego masła.
Wyrabiamy ciasto i rozwałkowujemy.( I tu popełniłam zasadniczy błąd. Podzieliłam ciasto na 2 części. Moim zdaniem powinno się je podzielić na 6 do 8 części, a nawet 10 jeśli chcemy małe "chaczapuri" - tylko wtedy potrzebujemy więcej farszu) Placek powinien mieć kształt mniej więcej okrągły. Farsz nakładamy przy brzegach i przykrywamy kolejnym plackiem; zlepiamy, (ja zawinęłam i skleiłam brzegi jednego placka, bo chciałam uzyskać "łódeczkę" na jajko sadzone**. Błędem mogło być sklejenie dwóch "wałków" bo ciasto urosło i nie było tego wgłębienia - wyszedł "chlebek") smarujemy mieszanką żółtka i pozostałej łyżki roztopionego masła i wsadzamy do mocno nagrzanego (220-250*C) piekarnika. Pieczemy aż się ładnie zrumieni.
Podawane jest zwykle z masłem, choć mnie bardzo odpowiadała wersja z jajkiem sadzonym we wgłębieniu.

P.S.
był całkiem smakowity też na drugi dzień na zimno


A idąc potem na rosyjski (akurat mieliśmy lekcję o tradycyjnych napojach rosyjskich), z butelką po oranżadzie w torbie wpadliśmy na ulicy na wystwę takich oto plakatów. Pomysłowe, a niektóre też całkiem zabawne





* Joan Osbourne "What if God was one of us"
**tak jak tu, w końcowej fazie

niedziela, 16 maja 2010

w czasie deszczu koty się nudzą


Znowu pada. Od rana. Leje właściwie. Deszcz bębni o każdą powierzchnię, zlewając się ze stukotem klawiatury.
Przynajmniej wczoraj nie padało, bo połowa możliwości z nocy muzeów spełzałaby na niczym. A tak było fajnie.
Nauczona doświadczeniem z nocy poprzednich wybrałam dla mnie i Macieja takie atrakcje, które są akcjami jednorazowymi, organizowanymi przez nie-muzea. Do samych muzeów, zwłascza tych które się postarały, są koszmarne kolejki i po odstaniu swojego dość często byłam rozczarowana. A na regularną wystawę mogę pójść w tygodniu, kiedy nie ma kolejek i w spokoju, w swoim tempie wszystko obejrzeć. Jasne nie będzie to noc muzeów i wejście za darmo, ale bilety do muzeów nie są takie drogie, a nawet jeśli, to można zawsze pójść w ten dzień, kiedy wstęp jest wolny.
Tak więc byliśmy na Próżnej. Cafe Próżna organizowała tam koncert, pochowane w starych (trochę rozpadających się) kamienicach były warsztaty rzemieślników, gdzie bardzo ciekawie o swojej pracy opowiadali wytwórca szczotek, rękawiczek, był introligator, zegarmistrz, szewc, krawiec i hafciarka. Miał być pokaz dmuchania szkła, ale pan, który miał to robić uległ wypadkowi. Mam nadzieję, że nic bardzo poważnego
.
Była pani przewodnik, która bardzo ciekawie, wspomagana przez radnego Śródmieście (tak Próżna leży w dzielnicy Śródmieście) opowiadała, co było i co będzie. Poleciła inne wycieczki po mieście i poleciała prowadzić kolejną wycieczkę (szlakiem muzeów, które dopiero będą - gdyby nie to, że była na rowerach na nią też byśmy się wybrali)

Cóż, należy chyba wrócić do dnia dzisiejszego?
Nie znosze rano wstawać. Po prostu nienawidzę. Dzisiaj znów przed 8 rano wstać musiałam (tym razem dyżur, wczoraj joga na którą się spóźniłam i nie weszłam w związku z tym, a jutro ostatni tydzień praktyk)
Zafundowałam sobie niezbyt zdrowe śniadanko : na początek lodzik romero* (uwielbiam tą cienką, łamiącą się z trzaskiem polewę z czekolady),potem dwa croissanty, bułka i kakao w slicznej puszcze, kojarzącej mi się z puszkami na zupę z Ameryki z lat 60-tych. Śniadanie jednocześnie studenckie i nie studenckie. Porządny student za 9 zł żywi się dwa dni, a nie zjada śniadanie (zresztą ja też zwykle jak kupuję to bułkę i serek). Ale z drugiej strony słyszałam, że rosyjscy studenci kiedy krucho u nich w zimie** z kasą kupują zamiast obiadu lody. Są tańsze od przeciętnego obiadu, a kalorii mają prawie tyle samo.
A skoro o kaloriach mowa:
Z tego przepisu zmodyfikowane tak, że wyszły 2 mniejsze orzechowe drożdżówki.
W sam raz na bardzo deszczową niedzielę przy kakale, książce lub telewizorze. Szkoda tylko że skończyłam z nimi dopiero koło 22.

Drożdżowe orzechowe

Składniki:

  • 250 g mąki pszennej
  • 50 mielonych orzechów laskowych
  • 1,5 łyżeczki drożdży suchych (6 g) lub 12 g drożdży świeżych
  • pół szklanki letniego mleka (125 ml)
  • 1 jajko
  • 50 g roztopionego masła
  • 45 g cukru
  • 1/4 łyżeczki soli
  • garść posiekanych lub połamanych orzechów włoskich
  • kruszonka (u mnie w równych proporcjach : masło, mielone orzechy, cukier puder i mąka)
Zastąpiłam 50 g z 300 (oryginalnych) mielonymi orzechami. Wszystkie składniki prócz kruszonki i orzechów włoskich wrzuciłam do maszyny do robienia chleba. Włączyłam program "dough" i po jakiś 45 minutach dorzuciłam orzechy (jak zaczęła piszczeć sygnalizując że mogę). Wróciłam po 1,5h (od rozpoczęcia) delikatnie wyrobiłam ciasto. Podzieliłam na 6 kulek. Po trzy ułożyłam w małych foremkach do pasztetu, wysmarowanych masłem. Posypałam szczodrze kruszonką i piekłam w 180*C przez 35 minut.




* bo rozpuściłby się zanim bym zjadła resztę śniadania
** w Rosji lody jada się zimą, nie tak jak u nas latem
P.S.
Wytrawne ciasto z szparagami dało się zjeść (nawet bez sera). Mi i M nie smakowałao, ale oboje moi rodzice powiedzieli, że smaczne.

piątek, 14 maja 2010

o deszczu i o książkach

Znowu pada. Bo dawno nie padało, bo dawno nie byliśmy zalani.
Dawno nie byłam mokra.
A z drugiej strony szary i burzowy maj ma w sobie to coś. Coś wisi w wilgotnym, aksamitnym, gęstym powietrzu. Coś oprócz wilgoci, zapachu bzu i mokrej ziemi. Jakiś mroczny klimat, tajemnica, od której niemal możnaby krajać powietrze nożem. Ciekawe czy z takich wykrojonych kawałków dałoby się tę tajemnicę wydestylować (oto prawdziwa alchemia, ot co!)?
Muszę przyznać że taki klimat drżącego niepokoju mi odpowiada. Podoba mi się ta ołowiana szarość kontrastująca ze świeżą zielenią, ten groźny pomruk burzy; atmosfera buntu i oczekiwania.
Nawet nie klęłam i nie narzekałam kiedy zmokłam idąc po odbiór papierów. W końcu z cukru nie jestem, nie rozpuszczę się, a i ciepło dziś było nawet pomimo strumyków spływających mi z włosów za kołnież*. W małej siateczce podskakiwały w rytm moich kroków chorendalnie drogie truskawki, w ilościach niedużych, roztaczając zniewalający zapach, kiedy w moich nowych, zieloniutkich kaloszach** szybkim krokiem zmierzałam na spotkanie.
Jak już powiedziałam truskawki były koszmarnie drogie, ale nie mogłam się powstrzymać, tak pachniały tak kusiły ( a śliczne były a M. lubi truskawki bardzo).
Z truskawkami nic nie będzie bo żeśmy je z M. zjedli, a potem poszliśmy na Warszawskie Targi Książki (swoją drogą minusem tej pogody jest też, że w ten weekend w Warszawie dzieje sie mnóstwo ciekawych imprez***, ale w deszczu z nimi ciężko będzie)
Maciej zakupił jakąś książkę o czterotysięcznikach, jakiś wywiad z Bukowskim ("Unia Sowiecka czy Związek Europejski") i "Notatki na mankietach" Bułchakowa, które to dwa lata temu, na ferie pożyczyłam z biblioteki, pozwoliłam M. przeczytać, a on zgubił (chociaż tyle, że zdążyłam przeczytać). Było to nawet to samo wydanie. Pożartowaliśmy z antykwariuszami, zwiedziliśmy całą salę wystawową (w moim ukochanym Pałacu***). Ku mojemu zaskoczeniu znalazłam kilka książek, które chciałabym mieć (głownie kulinarne) i niewiele, które chciałabym przeczytać. Wiem, że jedno drugiego teoretycznie nie wyklucza, ale gdybym kupowala wszystkie książki, które czytam, a nawet tylko te które przeczytałam i chc potem mieć (nie znowu taki duży procent) to puściłabym z torbami kogoś znacznie bogatszego od moich rodziców. O przestrzeni życiowej do zmieszczenia tych książek nie wspominając.
Uwielbiam książki. One i te małe czarne robaczki zwane literkami to moi najlepsi przyjaciele (i pomyśleć, ze kiedyś nie lubiłam czytać!). Zabierają nie w inne, prawdziwe bądź wymyślone światy. Maciek się z mnie śmieje, że kiedy zaczytam się w empiku**** to ożnaby mnie wynieść i zorientowałabym się dopiero na ulicy i to też dopiero wtedy kiedy bym zmarzła. No cóż prawda. Kiedy czytam nie zważam (bo zauważać zauważam, poprostu łatwiej to zignorować) na potrzeby organizmu takie jak głod czy pełen pęcherz. Wynika to z tego, że jak z głową i stopami wpadam do świata przedstawionego. Ciało siedzi, przewaca strony i wyłącza budzik (nastawiam, żeby nie "przeczytać" całego życia, ale musiałby mieć chyba elektrowstrząsy, żeby odłożyła książkę po pierwszym dzwonku), ale dusza jest zupełnie gdzie indziej. Ja cztając widzę krajobrazy, czuję zapachy, marznę kiedy marzną bohaterowie.Włąściwie to nimi jestem (choć jednych lubię a innych nie i wtedy całość często postrzegam z punktu widzenia tych pierwszych) Po niektórych książkach bywam wręcz chora. Po innych nadmiernie pobudzona (na haju z łasnych hormonów, małe stężenie krwi w adrenalinie)
No ale ja tym razem nie kupiłam nic. Nawet nie dlatego, że nie miałam pieniędzy. M. by mi pożyczył, ale nie znalazłam nic co wywołałoby natychmiastową rządzę posiadania.
Widziałam, że na swoim blogu Liska także piszę o ksiązkach (Ona raczej o księgarniach. Chętnie też bym o tym porozpisywała się, ale to już innym razem) Widać coś wisi w powietrzu ^^

A nocny wypiek w sam raz do książki czytanej w fotelu, przy lampce o ciepłym świetle.
Przepis Polki, ale w wyniku braków w domu i zapominalstwa kucharki mocno zmodyfikowany (jutro powiem czy dało się zjeść)
oto oryginalny przepis
Wytrawne ciasto ze szparagami, oliwkami i suszonymi pomidorami
Źródło: BBC Good Food Magazine (May 2009)
100ml oliwy z oliwek
1 pęczek szparagów (250g)
200g białej mąki orkiszowej (lub dowolnej)
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka listków świeżego tymianku
3 duże jajka, lekko ubite
100ml mleka (u mnie sojowe)
100g czarnych oliwek bez pestek100g suszonych pomidorów w zalewie
150g sera Gruyère (lub innego o podobnym smaku)
1 płaska łyżeczka wędzonej soli (lub zwykłej)
½ łyżeczki czarnego pieprzu
szczypta suszonych płatków chilli

Piekarnik nagrzewamy do 190stC (termoobieg – 170stC, piekarnik gazowy – poziom 5).
Blaszkę smarujemy delikatnie masłem lub oliwą i posypujemy bułką tartą.Szparagi gotujemy w osolonym wrzątku przez 2 minuty, odcedzamy, przelewamy zimną wodą i osuszamy na papierowym ręczniku. Dzielimy każdy na 3 części.
Pomidory odcedzamy i kroimy na wąskie paski.
Oliwki odcedzamy z zalewy i osuszamy.
Ser ścieramy na tarce do jarzyn (grube oczka).
Do dużej miski przesiewamy mąkę i proszek do pieczenia. Dodajemy przyprawy i listki tymianku.
Do ubitych jajek dodajemy mleko i oliwę, mieszamy.
Do suchych składników dodajemy mokre i chwilę miksujemy.
Do ciasta dodajemy ¾ startego sera, ¾ pokrojonych szparagów i ¾ oliwek. Mieszamy.Ciasto wlewamy do foremki i na wierzchu układamy pozostałe szparagi i oliwki, a całość posypujemy resztą sera.
Pieczemy około 40 minut (do suchego patyczka) oraz aż wierzch będzie chrupki i złocisty
.
Moje modyfikacje to :
brak sera (zapomniałam)
mniej pomidorów suszonych za to 4 koktajlowe świeże (skończyły się suszone)
karczochy
trochę cząbrucebula (1 mała pokrojona w kosteczkę)


* zresztą to moja wina. Wiedziałam, z będzie padać, wziełam kalosze, ale kurtkę bez kaptura i zero parasolki
** rodzice mi kupili w sobotę, w zamian za poprzednie, jaskrawo-żólte w pomarańczowe liście, które mama mi wyrzuciła bo zparciały i dostały "skrzeli" (pękły w takim łuku i otwierały się prz chodzeniu, wyglądało to jakby skrzela miały)
*** Piszę to bez ironi. Naprawdę lubię Pałac Kultury i Nauki w Warszawie. Trochę na przekór wszystkim i wszystkiemu, ale głównie z powodu dobrych wspomnień z dzieciństwa.
**** ku zgorszeniu moich koleżanek uwielbiam chodzić do empiku i czytać i czytać i czytać. Od kilku dobrych lat za każdym razem kiedy mam sporo wolnego czasu, lecz nie opłaca mi się wracać do domu ląduję w empiku. Tam czekam na Maćka kiedy spotykamy się na mieście i mędzy innymi dlatego tam uczyłam się języków obcych. Koleżanki są zgorszone, bo nie lubią kiedy ktoś dotyka ich książki przed nimi, trochę jakby nie chciały już książek które dziewicami nie są. Ale która z nich jest ?
P.S. ostatnie zdjęcie robione na spacerze z psem w deszczu. Może tego nie widać.
Ael i tak uznałam, że jest interesujące choć ruszone i spaprane

czwartek, 13 maja 2010

majowe śniadanie


Twarożek "wiosenny", kompot rabarbarowy i kawałek bułki.
Nie ukrywajmy, że to moje drugie śniadanie, bo na pierwsze czasu mało i ochoty też nie dużo.
Zrobiłam więc twarożek, spakowałam resztę śniadania (to drugie jest naprawdę potężne*), wypiłam kompot, chwyciłam banana i wypadłam z domu.
Jak zwykle spóźniona.
Ale przynajmniej śniadanie miałam dobre.Wiosennym twarożkiem moja mama nazywa taki z dodatkiem świeżego ogórka i chyba faktycznie robi go tylko wiosną i to dosyć rzadko ( a twarożek z rzodkiewką bywa w domu)
Maciek byłby zgorszony widząc ten proceder "Jak można zniszczyć taki dobry twarożek ze szczypiorkiem** za pomocą ogórka?! fu!"Fakt, że ja zwykle też wolę serek bez dodatku ogórka, dziś akurat miałam ochotę. Preferuję też twarożek raczej rzadki (używam dużych ilości śmietany 9% lub 18% by osiągnąć ten efekt) i słony.
Choć raczej nie solę zbyt dużo i rodzina ze zgrozą patrzy na nieposolonego pomidora, czy jajko na miękko, to twarożek należy do tej grupy jedzenia która musi być słona.
Tak więc w twarogu wylądowały:
  • 1/4 świeżego ogórka sałatkowego
  • 2 rzodkiewki
  • kilka piórek szczypiorku z własnego ogrodu***
  • trochę bazylii
  • dużo soli
  • sporo śmietany 9%
A kompot był wprawdzie gotowany w poniedziałek, ale jakoś mi umknął przy pisaniu posta. Zainspirowany przez Truflę, został wykonany z jej przepisu. Nie miałam wprawdzie kurkumy(więc dodałam kilka ziaren kardamonu) i chyba niepotrzebnie obrałam rabarbar. Może gdybym zaniechała nie rozpadłby się aż tak bardzo ?
Wyszedł mało słodki mocno kwaśny, ale przecież mogłam posłodzić ile chciałam więc idealny.

No cóż. Oprócz małych radości w życiu są również małe przykrości. Takie z gatunku telefonu, w sprawie pracy, na który czekałam cały dzień, a który zadzwonił jak byłam w metrze, albo projektu podnoszenia kwalifikacji, z urzędu miasta do którego się nie kwalifikuję, bo się uczę. A chciałam zostać czeladnikiem, a może i mistrzem cukiernikiem (cukiernicą) czy piekarzem. Nic z tego ze studiów tuż przed końcem przecież nie zrezygnuję, ale nad tym piekarzem może warto się zastanowić ?Na obiad była dziś jajecznica (nie mam totalnie siły na coś bardziej wymyślnego, a z powodu filmów ostatnio nie dosypiam****) z bazylią i mozzarellą. Kiedy robiłam zdjęcie Maciek się spytał czy zamierzam podawać przepis na jajecznicę. Z takim trochę przekąsem, a przecież mimo, że to jedno z najprostszych dań ever to każdy ma na nie jakiś swój sposób.
Ostatnio poznałam dziewczynę dla której jajecznica zawierała mąkę.
Ponoć mój wujek oddzielał białka od żółtek i białka smażył dopiero na koniec dodając żółtka, tak żeby one się nie ścięły i były jakby "na miękko"Niektórzy dodają troszkę mleka, żeby była bardziej puszysta
Inni jadają jajecznicę z pomidorami
na kiełbasie
na cebuli
ze szczypiorkiem
albo z serem i bazylią
A jak Wy ?

* 2 jogurty, banan, twarożek, jabłko, bułeczka
** Dla M. twarożek jest przede wszystkim ze szczypiorkiem (odwrotnie niż u mnie). Jest to jedna z niewielu zielonych rzeczy, które jada chętnie i w dużych ilościach. Jeśli w twarożku wyląduje jeszcze rzodkiewka to świetnie, ale można się bez niej doskonale obejść jeżeli szczypiorek jest (ja natomiast mogę się obejść bez, a nawet nie chcieć szczypiorku jak jest rzodkiewka)
***kiedyś się pojawił,nie nasza zasługa. Mama twierdzi, że po tym jak wytrzepałam wycieraczkę na rabatce. No i sobie jest, twardo się trzyma, a my się cieszymy
**** wczoraj był "Świetliki w ogrodzie" dobry film, ale taki troszkę jakby naiwny i bez puenty. Zostawił niedosyt, jakby historia została przerwana w połowie opowieści. Może tak właśnie miał ?

środa, 12 maja 2010


Przedwczoraj piekłam.
Sernik z tego przepisu (zabierałam się już 3 raz, bo a to mama kupiła zepsuty ser, a to ktoś wyżarł ciastka na spód*, a to uznałam, że nie mam kiedy przekazać go adresatowi)
Był to sernik dla Mateusza Mai, w ramach spłacania długu za to , że kupił nam jedzenie na majówkę.
Maja przesłała mi sms'em, że pysznościowy i mam nadzieję, że tak było mimo iż trochę go "podjarałam" ( z tego też powodu zdjęć brak)
I było ciasto drożdżowe z rabarbarem złożone z dwóch przepisów:
ten na ciasto

Składniki:

  • 300 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki drożdży suchych (6 g) lub 12 g drożdży świeżych
  • pół szklanki letniego mleka (125 ml)
  • 1 jajko
  • 50 g roztopionego masła
  • 45 g cukru
  • 1/4 łyżeczki soli

Oczywiście jako leniwe zwierzę skorzystałam z wersji dla "maszynistów" wsypałam/wlałam wszystko(+ kilka kropel aromatu pomarańczowego) do maszyny i wróciłam za 1,5 godziny

ten był inspiracją

Początkowo chciałam w ogóle zrobić ciasto z tego przepisu, ale coś mi w nim nie pasowało. Zostało to, że ciasto było drożdżowe z rabarbarem obtoczonym w cukrze i kruszonką.
Ponieważ ciasto trochę uciekło mi z formy (keksówka, krótka) to następnym razem podzielę je na 2 części i może włożę trochę rabarbaru do środka ?
Ciasto piekłam tak jak podała Drotus około 35 minut w temp. 180*C
a kruszonkę zrobiłam sama i na oko

No a wczoraj miałam dosyć i nie miałam już mąki (i byłam niewyspana, bo oglądałam w pon "Narzeczonego mimo woli", nie był tak śmieszny jak go zapamiętałam, ale nadal miły amerykański film) A dziś. A dziś zobaczymy, zwłaszcza, że mam od Mai jabłka (Eliza a Eliza jest paskudna) i trzeba coś z nimi zrobić.

*który w rezultacie zrobiłam z sucharków. Zamiast 140g ciastek digestive dałam 140 g sucharków, a do masła 2 łyżki cukru. Był trochę sypki, ale smaczny (przynajmniej tak twierdzi mama, która spróbowała [mojego ciasta na prezent ! zgroza!])

niedziela, 9 maja 2010

teatr

Maciek rzucił ostatnio pomysłem, że może byśmy zorganizowali ze znajomymi "teatr". Chciałby coś tak amatorskowystawić i choc najpierw mu dosadnie wyjaśniłam, że nie posiadamy wystarczającej ilośc znajomych jednocześnie wystarczająco zakręconych i utalentowanych aktorsko, żeby pomysł mógł wpalić.
Ale nic ziarno zostało zasiane i nie daje mi spokoju. Juz zaczęłam się zastanawiać, kto i co mógłby z moich znajomych robić. Zaplanowałam wyjazd do Gdańska na "mówione próby" czyli czytanie na role, zgranie się. No i oczywiście dobrą zabawę i zwiedzanie Trójmiasta. Przypomniałam sobie, że przecież w Izabelinie jest scena, taka "leśna" i że prowadzi ją wujek znajomej.Kto mógłby mi pomóc dekoracje zrobić i skąd wyżyczyć stroje. No, ale jak zwykle sie okazało, że z M. myślimy zupełnie inaczej.On chciał wystawiać coś krótkiego, jajcarskiego i najchętniej napisanego samemu, robic stroje z czegopopadnie. A ja wychowanka kółka teatralnego chciałabym zrobić coś z rozmachem i na poważnie. I co teraz ?

zgubione jeże i weekendowe ciasta

Mój pierwszy wypiek w weekendowej cukierni i nawet udało mi się z jego wykonanie załatwić we weekend. Nie żebym miała w tygodniu praktyki i była w związku z tym wiecznym niedoczasie...
Choć w tym tygodniu nawet weekend zrobił się krótki i zaczyna mi brakować czasu na życie*, ale nie o tym chciałam.

Muszę powiedzieć, że ciasto mnie trochę zdziwiło i rozczarowało. Jest trochę mdłe, mało słodkie, mało kwaśne i trochę śmieszne. Pierwszy raz widzę (i jem) ciasto "owocowe"** tak bardzo konsystencją i wyglądem przypominające karpatkę. Śmieszne, dziwne i mało słodkie, ale nie mogę powiedzieć, że jest niesmaczne (choć ja za karpatkami nie przepadam). Tylko spodziewałam się czegoś bardziej ... spektakularnego.
Chociaż może to moja wina, że ciasto jest mało słodkie?W końcu jak zawsze zrobiłam wszystko po swojemu.
Oryginalny przepis znajduje się tu
No, a ja zrezygnowałam ze sporej części pracy: miałam już zrobioną kruszonkę, olałam ubijanie śmietany na rzecz śmietanki w spray'u), no i miałam tylko jedno opakowanie ciasta francuskiego, więc zmniejszyłam ilość składników o połowę.
Więc wyszło mi tak:
"Karpatka" rabarbarowa
225g ciasta francuskiego
350 g rabarbaru
1 opakowanie budyniu śmietankowego
1 jajko
175 ml soku pomarańczowego
1,5 garści kruszonki50 g cukru (ja dałam 3 łyżki stołowe, nie wiem dokładnie ile to)śmietanka w spray'u

Ciastem francuskim podzielonym na 2 części należy: wylepić formę i posmarować białkiem, drugą część żółtkiem posmarować i posypać kruszonkę. Ja piekłam równocześnie (i zapomniałam "podzióbać" ciasta widelcem, więc się powybrzuszało i wyglądało jak poparzone - należy o tym pamiętać). W tym czasie pokrojony i obrany (lub odwrotnie) rabarbar podgotowałam w 125 ml soku pomarańczowego z cukrem. Z 50 ml soku wymieszałam opakowanie budyniu śmietankowego i dodałam do rabarbaru. Zagotowałam, zdjęłam z ognia i ostudzone przełożyłam do formy w środek upieczonego francuskiego ciasta. Przed podaniem na górze pojawia się bita śmietana (czy to w spay'u czy to zrobiona własnoręcznie) i dopiero upieczona góra z francuskiego ciasta.

Ciasto ciastem. Zrobiłam, zjadłam, a resztę rabarbaru obrałam, pokroiłam i zamroziłam. Będzie zakwaszać nam długie zimowe dni.
A na koniec dnia udało mi do spółki z M. zgubić jeża.
Jak można zgubić jeża!
Historia wygląda następująco:
2 jeże mieszkały u p. Hani, znajomej mojej mamy i mamy naszego (mojego i M.) kolegi z liceum. Problem polegał na tym, że sąsiadka p. Hani zawzięła się w postanowieniu eksterminacji jeży (podobno głośno tupią, a jak by wlazły na ganek to je słychać, a są stworzeniami nocnymi... W każdym razie nie widzę innej opcji czemu miałaby pałać żądzą zamordowania biednych kolczatek). Rodzice po wizycie u p.Hani przywieźli je ze sobą. a ponieważ na siebie fukały jedna z nich (tą bardziej oswojoną według moich starszych) przełożyliśmy do wysokiego kartonowego pudła. W tym kartonowym pudle zawieźliśmy ją (i jej koleżankę w transporterze na koty) do domu ( a właściwie ogrodu) Macieja. Dalej tak samo zapakowane jeżyczki postawiliśmy na stole, przekonani, że jako nocne stworzenia będą spały jeszcze kilka godzin i czekając na mamę Maćka, która była właściwym odbiorcą zwierząt (i mała zadecydować gdzie cisnąć gałęzie, które z myślą o jeżowym legowisku przytaszczyliśmy ze sobą). Tylko kiedy mama M. przyjechała okazało się, że nie ma kolczastej kulki w pudle w którym być powinna- wyparowała. Dziwne jest to, że pudełko nie było wywrócone i póki nie wyciągnęliśmy ręcznika to myśleliśmy, ze jeż nadal tam jest. No cóż, należy mieć nadzieję, że nic się jej nie stało i się znajdzie.

A teraz moje tworzenie jeża zawieszki do kluczy nabiera sensu. Kończę już więc na dniach pewnie go pokażę. A M. chodzi po ogrodzie na kolanach i patrzy czy kolczaste fukacze postanowiły u nich zostać.[edit]
Jeż jest już skończony więc skoro i tak muszę dorzucić zdjęcia ( na komputerze na którym pisałam nie ma wejścia do usb jak oni w ogóle mogą tak żyć ?!) to pokażę już tego jeża.
Jeż Tymoteusz:
Jest już właściwie skończony - jako jeż. Jako zawieszka do kluczy (taką funkcję ma pełnić) potrzebuje jeszcze zawieszki. Mam trochę cięzki do wykonania projekt, bo chciałabym, żeby to czym się będzie trzymała kółka na klucze było ślimakiem (w końcy jeża jadają ślimaki) i ilealnie by było, żeby kółko przechodziło przez ślimaka przez środek. Tylko jeszcze nie wiem jak to wykonać w praktyce. Aha na zdjęciach to różowo-czerwone to następny jeż przyobiecany Zosi - Tymoteusz wędruje zaś do Maćka. Dla niego został zrobiony i wymyślony***

*Nie jest to dokładne sformułowanie. W końcu jest niedziela i jestem w pracy, ale czasu mi tu nie brakuje, nawet trochę się nudzę. Ale gotować, piec i spotykać się z M. to tu się nie da. A i do internetu żeby się dostać muszę opuścić stanowisko pracy.
** i kolejne nieścisłe sformułowanie. Rabarbar to w końcu ogonki liściowe, a nie owoce, ale umówmy się, że bliżej im do owoców niż do kremów budyniowych czy śmietanowych
***M. jest żartobliwie i pieszczotliwie nazywany przeze mnie Jeżem bo jak się nie ogoli to strasznie kuje

środa, 5 maja 2010

po weekendzie przed weekendem

Chciałam napisać o weekendzie Majowym*, ale jako, że nie wzięłam swojego aparatu i zdjęcia robiłam maszynką Mai trzeba będzie to przełożyć, aż wyżebrzę od niej te zdjęcia. Dlatego o weekendzie cichosza. Po właściwym wypoczynku i trzydniowej labie był jeszcze jeden dzień leniuchowania i spędziłam go na sprzątaniu, czytaniu i trochę w rozjazdach (pojechałam na uczelnię podlać doświadczenie, ale była szczelnie i na głucho zamknięta** podobnie jak w niedzielę, kiedy wysłałam M*** i byłam na jodze). Leniuchowanie zaczęłam od śniadania - kakaa i "grzybka" jest to placek z mąki, jajek i cukru i nie wiem czemu mama go tak nazywa. Może z powodu kształtu jaki jej wychodzi kiedy go robi ? (ona dodaje proszku do pieczenia, który ja pomijam)
Podstawa "grzybka jest bardzo prosta : 2 jajka, 2-3 łyżki mąki pszennej, 2 łyżki cukru.
Zmienne są dodatki. Czasem dodaję cynamon, czasem kakao, zwykle rodzynki, albo żurawinę, ale czasem też migdały (dodatkowo do rodzynek/żurawin lub osobno) pestki słonecznika, czasem trchę więcej cukru (i koniecznie rodzynki!) i wtedy kroję go na trójkątne kawałki jak pizzę i zabieram jako drugie śniadanie do szkoły.Wczoraj był grzybek ze skórką cytrynową, cynamonem, żurawiną, posmarowany dżemem grapefruitowym z kleksem bitej śmietany.

"grzybek"
2 jajka
2-3 łyżki mąki (zależy od wielkości jajek)2 łyżki cukru

ewentualnie rodzynki/żurawina/ migdały lub inne bakalie
dżem , miód lub nutella do posmarowania

Wszystkie składniki połączyć i wylać na patelnię. Smażyć na złoty kolor.
Proste.

Wczoraj tez kupiłam pęczek zielonych szparagów, ale nie mam siły i pomysłu co z nimi zrobić. Dziś za to kupiłam wielki (1,5 kg) pęk rabarbaru i wiedziałam, że muszę go wykorzystać (zwłaszcza, że jutro pracuję i nie będę miała kiedy)
Zrobiłam więc dziś tartę z rabarbarem i serem (miał być sernik z tego przepisu, ale mamie wciśnięto, delikatnie mówiąc, nieświeży, biały ser. Trudno co się odwlecze to nie uciecze. Jest obiecany więc upiekę na pewno).
Tarta jest wyrównaniem rachunku za benzynę (warunek, ciasto ma być owocowe). Dla Mai.
Pomysł sklecony z kilku innych przepisów i zmodyfikowany, więc chyba można uznać, że mój.

Tarta rabarbarowo-serowa

Spód (z tego przepisu, Grodona Ramsaya)
  • 125g miękkiego masła
  • 90g miałkiego cukru (ja dodałam 50 g)
  • 1 duże jajko
  • 250g mąki
Ponieważ nie doczytałam zrobiłam trochę inaczej tzn wszystko zagniotłam i to dwukrotnie, bo zapomniałam dodać cynamon****,a po dodaniu należało wymieszać go z ciastem. Wyszło zaskakująco elastyczne i ładnie się trzymało formy przy pieczeniu (kruche ciasta mają tendencję żeby mi "zjeżdżać" z brzegów).

Na masę rabarbarową
  • 500g rabarbaru pociętego w paski
  • 2-3 łyżki płynnego miodu
  • 2 łyżki stołowe mąki ziemniaczanej
  • jedno małe jabłko
Rabarbar z miodem podsmażyłam (z twardego w ciągu minuty zrobił się miękki i rozpadający, więc uwaga), odlałam wypływający sok. Wymieszałam z mąką (przestudzony!). Do rabarbaru wkroiłam jabłko i dolałam połowę soku z mąką. Krótko podgrzałam i wyłożyłam do formy oblepionej ciastem, oba wstawiłam do piekarnika na jakieś 7 minut (200*C).

W tym czasie wymieszałam składniki na masę serową:
  • serek waniliowy homogenizowany
  • 1 jajko
  • reszta soku z mąką ziemniaczaną
Wyjęłam ciasto z piekarnika, polałam masą i wstawiłam na kolejne 10 minut

A czy było dobre powiem jutro(albo pojutrze, ale powiem).
Dobranoc.
Zmęczona jestem i czekam już tylko na piątek. ( a tu jeszcze tyle rzeczy do zrobienia: np. spakowanie tyle jedzenia żeby na cały dzień starczyło i coś do czytania bo na recepcji można z nudów umrzeć).

A zapomniałabym wspomnieć o ratowaniu rabarbaru. Przy tej okazji wykonałam akcję, które , zdawać by się mogło zdarzają się tylko bohaterom kreskówek.
Na tarasie, gdzie stała moja nowa zdobycz***** pan zaczął ciąć płytki (remont zalanego pokoju) produkując przy tym sporo pyłu. Postanowiłam ratować barbar przed zapyleniem, więc wybiegłam, chwyciłam donicę i kilkoma dużymi susami zamierzałam przesadzić nasz zalany wodą trawnik. Ok buty się trochę zmoczyły, ale problem pojawił się kiedy postanowiłam zahamować. Noga mi podjechała i wylądowałam na plecach i pośladkach. Cała ziemia z doniczki wylądowała na mojej głowie, a z ubrania mi ciekło błoto.
Oczywiście wypadł także rabarbar i trochę się martwię czy dobrze go przykryłam uciekając się przebrać

*Majowy przez "M" bo przygarnięta zostałam przez Maję
** to znaczy katedra na której robię doświadczenie była zamknięta, bo do budynku można było swobodnie wejść i poczuć się jak faloutcie czyli żadnej żywej duszy
*** nie pojechał z nami z powodu nawału obowiązków, więc mógł się na uczelnię pofatygować
****moja modyfikacja
*****czyli rabarbar w donicy