wtorek, 2 lutego 2010

fraktalny charakter wszechświata


Czytam teraz "Czarodziejską Górę", a w niej przemyślenia Hansa Castorpa w zakresie nauk biologicznych (zawierają w sobie tyleż rzeczywistej wiedzy, co banialuków i bzdur) i muszę przyznać, że pchnęło mnie to do własnych przemyśleń. Chodzi o porównanie atomu i wszechświata. Gdyby sądzić po uproszczeniach - modelach, na których się uczymy to rzeczywiście są podobne !
I choć wiadomość, że wszechświat ma budowę fraktalną nie będzie pewnie żadną rewelacją, to ciekawa jest świadomość, że każdy z nas składa się z miliardów * malutkich wszechświatów! Nosimy w sobie gwiazdy, mgławice, a może nawet istnienia o których nie mamy pojęcia ? A może świat jest po prostu bardzo zapętlonym wężem Uroborosem gryzącym się nieustannie w ogon i patrząc w ogromnym powiększeniu widzimy siebie samych z bardzo bardzo wysoka i daleka? Jeżeli historia może się powtarzać, a epoki są tylko przypływami i odpływami w odwiecznym rytmie, to czemu wszechświat nie miałby się nieskończenie powielać sam w sobie ?
I chociaż tego typu myśli nie prowadzą do, żadnych konstruktywnych wniosków, nie zmienią dramatycznie mojego życia, to są całkiem miłe. Śmiesznie jest widzieć siebie jako fragment wielkiego, niesłychanie skomplikowanego wzoru ciągnącego się continuum** w samym sobie. (Maciek ostatnio pokazywał mi fraktale. Ich "rysunki" są prześliczne, ale nawet nie chcę myśleć jak przerażające muszą być wzory je opisujące)A tak poza tym, mam w sobie miliardy słońc ! Ich ciepło i iskrę bożą, więc świat nie wydaje się taki zły, płaski i szary.



A będąc już przy fraktalach zrobiłam nam "fraktalny" obiadek. Złocisto - brązowe*** placki ziemniaczane, część podana z sosem grzybowym a część z rozpuszczonym, pleśniowym serem o urzekającej nazwie "Lazur srebrzysty". Nie jest to chyba dobry ser, ale niestety nie umiem ich wybierać (nad czym boleję) może wybiorę się na lekcję z ojcem Maćka?

* miliard i tak brzmi dużo, a ja zupełnie nie wiem jak nazwać liczby rzędu 1023 albo 1024
** znaczy tyle co nieskończoność (M. zacząłby mi tłumaczyć, że są różne nieskończoności, ale drobiazgów się nie czepiajmy), a ja nie lubię się za bardzo powtarzać w zdaniach następujących po sobie
*** na zdjęciu tego nie widać, bo przerobiłam je na czarno-białe, żeby trzymało się tonacji posta. Zresztą to ostatni placek. Byliśmy wściekle głodni i zmietliśmy pozostałe zanim pomyślałam o sesji zdjęciowej. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zrobiłam "akurat" obiadu

Brak komentarzy: